Przedsmak jesieni
Czas – termin stworzony, by spróbować ogarnąć przemijanie –
nieubłaganie unieważnia kolejne kartki z kalendarza. Coraz szybciej przesuwające
się chmury po niebie, ciemne poranki i wczesne wieczory przypominają, że jesień
powoli puka do drzwi. I chociaż każda pogoda jest dobra na rower, a złe może
być jedynie ubranie, to trzeba wykorzystać ostatnie tchnienia ciepłego lata.
Wyruszyłem popołudniu. Wiało, a nawet kropił deszcz,
ale patrząc na chmury widziałem, że długo nie będzie padać. Przejażdżkę
zamierzałem potraktować raczej relaksacyjnie, pamiętając o trudach sobotniej
wyprawy. Już w trakcie standardowej rozgrzewki w Kosocicach, czyli po
przejechaniu ledwie kilku kilometrów, zauważyłem, że łatwo nie będzie. Fakt, że
poruszałem się pod wiatr, ale wyraźnie czułem ból w mięśniach. Cóż, widocznie w
moim wieku regeneracja nie przebiega już tak szybko jak kiedyś. Na szczęście z
czasem było coraz lepiej i porzuciłem pomysł, aby wyjątkowo skrócić sobie
dzisiejszą zabawę. Odwiedziłem Tyniec, zawróciłem do Krakowa, potem pojechałem
do Piekar, Liszek, Morawicy, Balic i Zabierzowa. Dopiero stamtąd wróciłem do
domu.