Mistycznie
To chyba widać, słychać i czuć, że jestem rowerowym pasjonatem.
Tak, wiem, że są maniacy, którzy prawie każdego dnia przemierzają spore
dystanse, ale ja staram się znaleźć kompromis pomiędzy życiem rodzinnym,
rowerem, a innymi moimi zainteresowaniami. Odkąd sięgam pamięcią, nigdy się nie
nudziłem. Nieważne, czy miałem 5 czy 45 lat, zawsze czymś się interesowałem i
narzekałem raczej na brak czasu, niż na brak zajęć. Do każdej mojej pasji
dopisywałem jakąś filozofię i znajdowałem w niej coś mistycznego, co powodowało,
że proste w gruncie rzeczy zainteresowania stawały się czymś więcej – stylem
życia, sposobem na ucieczkę od szablonu dnia. Brzmi to być może patetycznie,
ale jak inaczej opisać to uczucie, gdy wsiadam na rower, opieram ręce na
kierownicy, wpinam buty w pedały i ruszam przed siebie. Od tej chwili jestem
już tylko ja i mój rower. Świat, jego kolory, odgłosy, zapachy stają się tłem,
przesuwającym się w rytm obrotów korby. Mogę liczyć tylko na siebie, gdy droga
pnie się w górę, gdy do domu pozostało jeszcze sporo kilometrów, gdy zaskoczył
mnie deszcz, ciemność, chłód. W tym moim mikroświecie mogę krążyć po meandrach
moich myśli lub wspomnień, mogę się modlić pod błękitnymi freskami nieba, a
jeśli zechcę, mogę nie myśleć wcale i tylko patrzeć na zmieniające się
krajobrazy. Duchowa lewitacja ponad oceanem materii, odprężenie, spokój.
Zmęczenie, ból mięśni, przyspieszony oddech, krople potu pozostały gdzieś
daleko. Mistyka? Ależ oczywiście!