Polskie drogi
Kończy się powoli wakacyjny czas i nawet natura zdaje się to
sygnalizować. Dzisiaj dość mocno wiało, po niebie żeglowały chmury, a
temperatura była… wymarzona do jazdy na rowerze. Nie za zimno, nie za ciepło,
po prostu w sam raz. Wyskoczyłem więc na przejażdżkę, która wieść miała na
zachód, co było o tyle korzystne, że przecież w którymś momencie musiałem
zawrócić, a wtedy wiatr powinien mi sprzyjać.
Rozpocząłem od dojazdu do Skawiny. Potem przejechałem przez dawno
nieodwiedzane wsie Kopanka, Przeryta, Ochodza i Facimiech. Rok temu pisałem, że
Kopanka ma jak najbardziej słuszną nazwę, bo cała jest rozkopana, a jakość
nawierzchni drogi we wsi Przeryta idealnie pasuje do nazwy miejscowości. Coś
się jednak zmieniło. W Kopance położono nowy asfalt, a Przeryta… pozostała
przeryta. W Wielkich Drogach wjechałem na „wielką” drogę 44 i skierowałem się
dalej na zachód. W Nowych Dworach zrezygnowałem jednak z podążania głównym
szlakiem na rzecz wąskich, lokalnych dróg, które w końcu zaprowadziły mnie do
Łączan.
Za Łączanami zazwyczaj od razu skręcałem na wschód, rozpoczynając
powrót, ale nie dzisiaj. Dzisiaj pojechałem do wsi Kamień, która znajduje się w
Rudniańskim Parku Krajobrazowym. Niestety do tego miejsca nie dotarło jeszcze
hasło „Polska w budowie”, albo po prostu władze samorządowe nie potrafią
napisać stosownego wniosku o dofinansowanie. Znam inne, o wiele biedniejsze
miejscowości, które w przeciągu kilku lat zmieniły się nie do poznania. Mają po
prostu gospodarza. Nie wiem, jak to wygląda w Rusocicach i Kamieniu, ale droga
z pewnością jest wspomnieniem po PRL’u. Wspomniana droga, a raczej jej fatalny
stan był pewną przeszkodą na podjeździe. O wiele łatwiej pokonuje się bardziej
strome wzniesienia, ale poruszając się lepszą drogą. Na szczycie zapomniałem
jednak o kłopotach, bo czekał na mnie spokojny zjazd w leśnym teatrze parku
krajobrazowego. Uwielbiam taką scenerię, gdy mogę jechać pośród drzew,
wsłuchując się w intymną atmosferę przyrody.
Dojechałem do drogi 780, skręciłem w stronę Krakowa, ale już po
kilkuset metrach ponownie jechałem na północ. Przede mną był prawie dwukilometrowy
podjazd do wsi Rybna. Początkowo zamierzałem przejechać go w relaksacyjnym
tempie, ale czułem się na tyle dobrze, że pozwoliłem sobie na odrobinę „szaleństwa”
i zaliczyłem go w niezłym jak na mnie tempie. Za Rybną była Sanka, a potem
odprężający zjazd do wsi Zalas. Tam skręciłem na wschód i dojechałem do
Frywałdu, gdzie znów zmieniłem kierunek, jadąc tym razem na południe. Droga
początkowo wiodła przez las i kolejny raz trafiłem na kiepską nawierzchnię. Na
szczęście wszelkie kłopoty z asfaltem wkrótce się skończyły. Przejechałem przez
Baczyn i Skałki, a w Mnikowie skręciłem w stronę Cholerzyna. Aby wrócić do
domu, wystarczyło jechać przed siebie, ale gdzie tam! Skręciłem do Morawicy,
przejechałem przez Aleksandrowice i Balice, skierowałem się do Zabierzowa, a
potem przez Rząskę dotarłem do ulicy Balickiej, rozpoczynając w ten sposób
ostatnią odsłonę wycieczki.
Jeszcze tylko przejazd przez Kraków, jeszcze tylko
dojazd do ulicy Wielickiej, która w niedzielę staje się nieco bardziej
przyjazna – albo inaczej – nieco mniej niebezpieczna dla rowerzystów. Potem już
tylko kilka kilometrów do drzwi… lodówki, za którymi czekała na mnie zimna
Pepsi-Cola…
Okolice Kamienia. Gdzieś tam na horyzoncie majaczą ruiny zamku w
Rudnie.
Okolice Kamienia