Do zachodu słońca…
…jeździłem dzisiaj. Deszcze niespokojne odeszły gdzieś daleko i
gorące wtorkowe popołudnie mogłem spędzić na szosie. Początkowo zamierzałem
przejechać kilkadziesiąt kilometrów, bo to przecież zwykły dzień roboczy,
którego połowę spędziłem przed komputerowym ekranem, ale jakoś tak dobrze mi
się jechało, że ani się obejrzałem, jak zrobiła się setka. Początkowo
przemierzałem zachodnie okolice Krakowa, ale na koniec przejechałem przez całe
miasto i do domu wróciłem od wschodu.