Urodzinowo
Kolejny raz
przyszedł „ten” dzień, w którym metrykalnie stałem się starszy. Oczywiście
postanowiłem to należycie uczcić. Należycie, czyli… na rowerze. A ponieważ
wziąłem sobie dwa dni urlopu, za „imprezowanie” mogłem zabrać się już przed
południem. Były z tym jednak pewne problemy, bo pogoda zupełnie nie dostroiła
się do powagi chwili i rano regularnie lało. Na szczęście około dziesiątej
opady ustały i po jedenastej mogłem wyruszyć w drogę.
Na piątek
planowałem dłuższą i trudniejszą trasę, więc dzisiaj postanowiłem zaliczyć coś
krótszego i łatwiejszego. Nie mogłem jednak wymyślić nic sensownego i w końcu
doszedłem do wniosku, że kilka pagórków jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Pojadę
sobie przez Wieliczkę do Świątnik Górnych, a potem grzecznie wrócę do domu.
Pojechałem więc do solnego miasta. Po raz pierwszy nie korzystałem z żadnych
bocznych dróg, ale korzystając z niewielkiego, przedpołudniowego ruchu,
pojechałem po prostu główną drogą. W Wieliczce rozpocząłem podjazd do wsi
Rożnowa. Jechałem sobie spokojnie, a nawet bardzo spokojnie, więc miałem czas,
aby myśleć. No i sobie pomyślałem, że nie chcę jechać do Świątnik, tylko do
Dobczyc. I tak zrobiłem.
Dojechałem do
Dobczyc i skręciłem na drogę numer 967 w stronę Gdowa. Teraz miałem przed sobą
w miarę łatwy odcinek, pozbawiony większych podjazdów. W Gdowie nie zmieniłem
kierunku, zamierzając dojechać do Łapczycy. Czym bliżej celu byłem, tym bardziej
pagórkowaty stawał się teren, co oznaczało, że musiałem zabrać się za poważną
pracę na krótkich, ale licznych podjazdach. W Łapczycy skręciłem na drogę numer
94, zaliczyłem dwa podjazdy, przejechałem przez most na Rabie, a niedługo potem
skręciłem do Targowiska. Na liczniku miałem już tyle kilometrów, że pomyślałem
sobie, iż jest szansa na kolejną w tym roku setkę. Realizując ten zamysł, nie
byłem jednak specjalnie kreatywny. Pojechałem do Zakrzowa, a potem przez
Staniątki do Niepołomic. Stamtąd skierowałem się w stronę Krakowa, ale w
Brzegach zdecydowałem się na kierunek południowy, co w konsekwencji oznaczało,
że po raz drugi dzisiaj zawitałem do Wieliczki. Stamtąd pojechałem w stronę
ulic Krzemienieckiej, Kuryłowicza i Sawiczewskich. Dojechałem do Myślenickiej,
a potem do Stojałowskiego. Do domu pozostało już tylko kilka kilometrów.
I taka była moja
urodzinowa, przedpołudniowa, rowerowa impreza. Zupełnie inne doznania czekały
na mnie wieczorem w teatrze, do którego poszliśmy razem z moją kochaną Moniką.
Tę opowieść pozostawię jednak dla siebie…