W Święto Miłosierdzia
Od Wielkanocy minął tydzień, a więc mamy Święto Miłosierdzia. W
Krakowie ma ono szczególny wymiar, bo przecież właśnie tutaj, w Łagiewnikach
wszystko się zaczęło. W tym roku okoliczności były wyjątkowe, bo kanonizacja
polskiego papieża nie jest czymś powszednim. Dzisiejszą przejażdżkę
zaplanowałem więc tak, aby pojawić w okolicach Łagiewnik.
Pogoda do jazdy była niezła – nie było za ciepło, nie było też
chłodno. Słońce schowane za chmurami nie wysysało siódmych potów, a wiatr nie
był silny. Zacząłem od ulicy Kosocickiej, którą pojechałem na zachód. Po kilku
kilometrach byłem już na ulicy Podmokłej, a więc do Łagiewnik miałem tylko
„rzut beretem”. Skręciłem w ulicę Marcika, która biegnie na tyłach CH
Zakopianka. Z okazji święta była zamknięta dla ruchu, ale nie dotyczyło to
rowerzystów. Stąd miałem dobry widok na łagiewnickie łąki, szczelnie wypełnione
nieprzebranym tłumem wiernych. Pamiętam czasy, gdy jako student pojawiałem się
w tym miejscu. Było to z reguły w tygodniu, o poranku, przed zajęciami. Nie
było wówczas bazyliki, a w małym klasztornym kościółku bez trudu mogłem odnaleźć
ciszę…
Pojechałem dalej. Różnymi małymi uliczkami dotarłem na Ruczaj i
skręciłem w stronę Skawiny. Dojechałem do ulicy Skotnickiej i zmieniłem
kierunek na północny, by po kolejnych kilku kilometrach dotrzeć do ulicy
Tynieckiej. Tam skręciłem w stronę centrum Krakowa i dojechałem do Mostu
Zwierzynieckiego. Przejechałem nim na drugi brzeg i po raz kolejny skierowałem
się na zachód, ulicą Księcia Józefa. Miałem zamiar dojechać nią do Kryspinowa,
ale szło mi tak dobrze, że pojechałem dalej i dopiero w Liszkach skręciłem na
północ. Wkrótce potem pojawiłem się w Morawicy. Pojechałem do Balic i skręciłem
w stronę Zabierzowa. Dojechałem do ulicy Krakowskiej i skierowałem się na
wschód, do Krakowa. Przejechałem przez Rząskę, zjechałem do ulicy Balickiej, a
po kilku kilometrach skręciłem na południe, by dotrzeć do ulicy Królowej
Jadwigi.
Jakoś nie chciało mi się jeszcze wracać do domu. Pojechałem więc w
stronę Starego Miasta. Okrążyłem Planty, skręciłem w ulicę Kopernika,
dojechałem do Ronda Grzegórzeckiego i pojechałem w stronę Nowej Huty. Na „moją”
stronę Wisły przejechałem Mostem Wandy. Stąd miałem niecałe dziesięć kilometrów
do domu, ale pomimo przejechania ponad siedemdziesięciu, wciąż nie odczuwałem
zmęczenia. Pojechałem więc dalej na wschód, aż do przedmieść Niepołomic.
Dopiero tam skręciłem na południe. Niebo przede mną zmieniło barwę na
szaro-granatową. Zaczęło kropić, ale na szczęście na kroplach się skończyło.
Dojechałem do Zakrzowa, a potem przez Węgrzce Wielkie i Kokotów wróciłem do
Krakowa.