Cmentarz Nr 376
Znalazłem go przypadkiem. Zaplanowana trasa wiodła nieopodal, ale
okazało się, że droga, którą zaproponował GPS jest polnym duktem, zbyt
wyboistym dla roweru szosowego. Musiałem więc zawrócić i pojechać okrężną
drogą. I wtedy go odkryłem. Był na dróg rozstaju, ukryty pod rozłożystymi
koronami drzew. Liście poruszane wiatrem, niczym struny instrumentu delikatnie
pieszczone palcami muzyka, grały tęskną melodię ponad rozrzuconymi, białymi
kamieniami, które w promieniach zachodzącego słońca zdawały się być jeszcze bielsze.
Tu i ówdzie kilka wygasłych zniczy doń przytulonych. Nad nimi skromne krzyże. A
w głębi ten największy, milczący, spoglądający niczym dowódca na swych
żołnierzy. Lecz oni nie wyjdą z okopów, nie poderwą się do ataku, nie zwyciężą.
Śpią na tym skrawku małopolskiej ziemi od stu lat, w miejscu o prostej,
zwięzłej jak żołnierski rozkaz nazwie: „Cmentarz Nr 376”. Spoglądam na stare drzewa.
Niektóre z nich pamiętają ten poranek, a może ten wieczór, gdy ostatnia grudka
ziemi zamknęła klamrę życia 38 żołnierzy – na obcej ziemi, pod obcym niebem, z
dala od rodzinnych stron.
Opisane powyżej miejsce znalazło się przypadkiem na trasie
dzisiejszej przejażdżki, która w swoich założeniach przewidywała łatwą, szybką,
przyjemną jazdę w kierunku wschodnim, po drogach leżących na północ od trasy
94. W miejscowości Targowisko miałem zamiar skręcić, przejechać na południową
stronę drogi 94 i wrócić do Krakowa, mierząc się po drodze z pagórkami oraz
najwyższym w tym rejonie wzniesieniem – Chorągwicą. Jednakowoż plan nie
przewidywał, że matka nasza – Ziemią – we władaniu wichrów będzie. Do Kłaja
jechałem pod wiatr, który wiał tak mocno, że na odkrytych fragmentach drogi nie
byłem w stanie jechać szybciej niż kilkanaście kilometrów na godzinę. Po
zawróceniu na zachód miałem oczywiście lepiej, ale też nie mogłem zaszaleć, bo
liczne pagórki zmuszały mnie do odpowiedniego rozłożenia sił. Opisywany
wcześniej cmentarz odkryłem w miejscowości Suchoraba. Najtrudniejszy podjazd
dzisiaj, czyli Chorągwica, okazał się łatwiejszy niż myślałem. Niezbyt szybko,
spokojnie, w swoim tempie dotarłem na szczyt, a potem mogłem się cieszyć
urokami szybkiego zjazdu aż do samej Wieliczki. Uroki byłyby zapewne jeszcze
większe, gdyby nie deszcz, który akurat w tym momencie zaczął padać.
Za Wieliczką przestało padać, ale wszędzie było bardzo mokro.
Jechałem główną drogą. Spotkałem na niej rowerowego kuriera na „ostrym kole” i
jestem dla niego pełen podziwu. Regularnie młócąc pedałami, gość jechał z taką
samą prędkością, niezależnie od tego, czy poruszał się pod górę, czy z góry. Jak
go wyprzedziłem na zjeździe, to spokojnie doszedł mnie na podjeździe. I tak w
koło Macieju.
Gdy podjeżdżałem pod dom, znowu zaczęło padać.
Cmentarz Nr 376
Chorągwica