Puszcza w Wielki Piątek
Wcześniej niż zwykle wróciłem z pracy. Popołudnie było pogodne i
ciepłe. Żal byłoby spędzić je w domu. Szybko przebrałem się i ruszyłem przed
siebie. Na szosówce. Pojechałem na wschód. Ruch samochodowy był niewielki, a
więc jechało się szybko i bezpiecznie. Przejechałem przez Kokotów i Węgrzce
Wielkie, a potem przez Zakrzów i Zakrzowiec. Początkowo zamierzałem dojechać
jedynie do Niepołomic, ale zmieniłem plany. Dotarłem do Targowiska, przejechałem
przez Cikowice, Damienice i wjechałem do Proszówek. Byłem więc na wschodniej
granicy Puszczy Niepołomickiej. Skręciłem na północ i jadąc wzdłuż lasu, dotarłem
do Mikluszowic. Tam skręciłem na zachód i zagłębiłem się w puszczy.
A puszcza jest już soczyście zielona i tak cudowna, że tłumić
musiałem cisnące się na usta okrzyki radosnego zachwytu nad pięknem świata. Jechałem
wśród drzew, chłonąc nastrój obudzonej do życia przyrody. W tym miejscu zawsze
mogłem oderwać się od prozy dnia powszedniego, zatopić się we własnych myślach,
tych bardziej nostalgicznych i tych, które wybiegają w przyszłość. A dzisiaj
był ku temu idealny moment. Wszakże Wielki Piątek jest szczególnym dniem dla
wszystkich chrześcijan. Nie sposób w takiej chwili choć przez moment nie
zastanowić się nad duchową stroną życia.
Dojeżdżając do Niepołomic miałem już ponad 60 km w nogach, a w
zasadzie w kołach. Zacząłem odczuwać zmęczenie, bo przestrzegając tradycyjnego
postu, nie pochłonąłem odpowiedniej ilości kalorii. Na dodatek zaczęły mnie
boleć ramiona. Liczę, że to tylko kwestia przyzwyczajenia do nowej pozycji na
rowerze i wcześniej bądź później problem zniknie. Pomimo kłopotów
„energetycznych” nie wybrałem najkrótszej drogi do domu, ale pojechałem w
stronę ulicy Igołomskiej, a potem w kierunku Nowej Huty.
Gdy wreszcie podjeżdżałem pod dom, byłem już naprawdę
solidnie zmęczony, ale zadowolony, że zaliczyłem pierwszą setkę w tym roku.