Z nowym plecakiem
Wschodzące słońce nie pozwoliło mi na długi sen. Pomimo soboty
wstałem więc wyjątkowo wcześnie, wypiłem kawę, zjadłem śniadanie i byłem prawie
gotowy do przejażdżki. Prawie, bo zastanawiałem się, czy tak piękny dzień nie
powinien stać się dniem premiery mojego roweru szosowego? Postanowiłem jednak,
że poczekam na pełnię wiosny, gdy drzewa powitają świat pierwszymi, zielonymi
listkami. A więc jeszcze jedna przejażdżka na „zimowym” rowerze, który już
prosi się o solidne czyszczenie.
Mimo wszystko jakaś premiera miała jednak dzisiaj miejsce. Od
pewnego czasu rozglądałem się za nowym plecakiem. Ten, którego używałem nie
miał zbyt przemyślanej konstrukcji, kiepską wentylację pleców, no i po kilku
latach użytkowania wyglądał jak zwykły wór na plecach. Długo szukałem,
sprawdzałem internetowe fora, czytałem artykuły i w końcu zdecydowałem się na
dziesięciolitrowy Evoc CC 10. Rozpiętość cenowa u różnych dostawców była spora,
ale mnie udało się znaleźć atrakcyjną ofertę na Allegro. Kurier dostarczył go
wczoraj, a dzisiaj miałem po raz pierwszy sprawdzić go w akcji. Przygotowując
się do jazdy mogłem wstępnie ocenić jego konstrukcję. Przede wszystkim podoba
mi się rewelacyjny organizer na narzędzia. W jednym miejscu, w sporej liczbie
przegródek bez problemu zmieściłem pompkę, zapasową dętkę, łyżki do opon,
łatki, zestaw kluczy i parę innych drobiazgów. Wszystko ładnie poukładane i
zabezpieczone przed bezładnym przemieszczaniem się. Do specjalnej, miękko
wykończonej komory powędrował telefon i aparat fotograficzny – każdy z nich w
osobnej kieszonce. Do głównej komory zapakowałem dwa banany i oczywiście pozostało
jeszcze sporo wolnego miejsca, tym bardziej, że póki co, wyciągnąłem dwulitrowy
bukłak (plecak pozwala wykorzystać maksymalnie trzylitrowy). Jedyne co mi się
nie podoba to fakt, że na wycieczki powinienem zafundować sobie mniejszy
portfel – mój musiałem włożyć do głównej komory, bo nie zmieścił się w żadnej
przegródce. Umówmy się jednak, że nie jest to wada. Karty kredytowe, dowód
osobisty i trochę gotówki nie wymagają dużo miejsca.
Tak wyekwipowany wybrałem się na przejażdżkę. Pojechałem w stronę
Puszczy Niepołomickiej, aby uczynić zadość mojej tradycji witania wiosny w tym
przepięknym zakątku Małopolski. I chociaż puszcza nie przywitała mnie zielenią,
to wjeżdżając w jej gąszcz, miałem wrażenie, jakbym wjeżdżał do świątyni budzącej
się wiosny. Zewsząd dobiegał radosny śpiew ptaków, a pierwsze motyle tańczyły
pośród słonecznych promieni. Jedynym dysonansem w tej filharmonii przyrody był
szum rowerowych opon i łagodny szmer łańcucha.
Wracając z Puszczy Niepołomickiej przejeżdżałem przez małe
miejscowości, a tam niespodzianka. Bociany wróciły do swych gniazd. A więc
naprawdę mamy wiosnę! No i dzisiaj w nocy zmieniamy czas na letni.