Bez obiadu
Pomny przedwczorajszych doświadczeń, założyłem dzisiaj dodatkowy
podkoszulek. Chłód nie miał więc szans, aby przedrzeć się przez wzmocnione siły
obrony. A znowu wiało i to mocno. Miałem wrażenie, że wiatr hula z każdego
kierunku z wyjątkiem zachodu. I dlatego najpierw pojechałem na wschód. Szło mi
całkiem nieźle, utrzymywałem przyzwoitą prędkość średnią i tylko nieliczne na
tym etapie podjazdy sprawiały trochę kłopotu. Sam się trochę przyczyniłem do
tego stanu rzeczy, bo zamiast, jak Pan Bóg przykazał, zjeść obiad, ograniczyłem
się do banana i kilku daktyli.
Dojechałem do rogatek Niepołomic i tam zawróciłem, a to oznaczało,
że wiatr będzie wiał mi w plecy. I faktycznie tak było, ale tylko wówczas, gdy
jechałem dokładnie na zachód, ewentualnie na południowy zachód. Każdy inny
kierunek oznaczał walkę z przeciwnościami przyrody. Dojechałem do Rybitw, a
potem jadąc ulicą Golikówka, dotarłem do Myśliwskiej. Potem „przeskoczyłem” na
drugi brzeg Wisły, szybko dojechałem do Kładki Bernatka i przejechałem na
Podgórze.
Nadszedł czas, aby na zakończenie dzisiejszej przejażdżki zmierzyć
się z kilkoma podjazdami. Najpierw kostka brukowa na ulicy Parkowej – kilkuset
metrowy, męczący podjazd. Potem rezerwat w Bonarce – niezbyt długi, ale dość
stromy podjazd. Na szczęście położono tam nowy asfalt, więc jechało się o wiele
lepiej niż kiedyś. Kolejny podjazd zaliczyłem na Trybuny Ludów. Ostatnim
zadaniem i chyba dzisiaj najtrudniejszym, była ulica Niebieska, której nazwa
sugeruje, że wznosi się ku niebiosom, w czym jest ziarno prawdy, bo na samej
górze znajduje się urokliwy kościółek w Kosocicach.
A potem było już tylko z górki…