Chłód o wieczorze
Po ostatnim „kryzysie” na trasie zrobiłem sobie kilkudniową
przerwę od roweru. Nie jeździłem nawet w cudownie pogodny weekend, spodziewając
się, że wiosna rozkwitnie na dobre, a każdy dzień będzie cieplejszy od poprzedniego.
Niestety moje rachuby wzięły w łeb. Wczoraj lało, a dzisiejsze popołudnie,
chociaż pogodne, było chłodne i wietrzne. Nie zamierzałem jednak
bezproduktywnie siedzieć w domu i pieścić pilota od telewizora. Szybko
przełknąłem małe co nieco, przebrałem się i ruszyłem w drogę.
Szybko okazało się, że odczuwalna temperatura była znacznie niższa
od tej, którą wskazywał termometr. Dopóki świeciło słońce, było jeszcze
relatywnie ciepło, ale po zachodzie zrobiło się naprawdę chłodno. Nie czułem
się komfortowo. Nogi pracowały, więc im było ciepło, ale ręce i tułów marzły,
zwłaszcza podczas jazdy pod wiatr. Byłem wtedy w okolicy Rząski. Zrezygnowałem
z ambitnego planu przejechania przez Balice i gdy tylko zjechałem do ulicy
Balickiej, skręciłem w stronę centrum Krakowa. Liczyłem, że wśród budynków
będzie cieplej, ale i to się nie sprawdziło. Najkrótszą z możliwych dróg
wróciłem więc do domu.
A w domu oczywiście wypiłem gorącą herbatę i świat
znów stał się cudowny… Żeby nie było nieporozumień – w herbatce był wyłącznie
sok malinowy.
Gorąca czerwień chłodnego zachodu