Podjazdy przed zachodem
Fenomen piłki nożnej nie przestaje mnie zaskakiwać. Jak to jest,
że w kraju, którego reprezentacja narodowa przegrałaby nawet z drużyną
beznogich emerytów z Bangladeszu, informacja o ligowych rozgrywkach, stojących
na równie wysokim poziomie, co poziom demokracji w Korei Północnej, została
podana jako druga w wiadomościach sportowych TVP1, a wiadomość o zwycięstwie
Michała Kwiatkowskiego dopiero jako przedostatnia? Żeby nie było, że tylko
telewizja jest „be”, internetowe portale informacyjne poświęciły równie „dużo”
uwagi temu wydarzeniu. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że Strada Bianche to nie
Giro d’Italia, ale sam fakt pokonania kolarzy tego pokroju, co Peter Sagan,
Cadel Evans czy Alejandro Valverde powinien być wystarczającą przesłanką, aby
mocniej podkreślić osiągnięcie Polaka.
Nie znalazłszy odpowiedzi na zadane powyżej pytanie, wybrałem się
popołudniu na przejażdżkę. Znowu nie miałem z góry ustalonego planu i dopiero
po przejechaniu pierwszych metrów, w głowie nakreślił się szkic trasy – dodajmy
– o nieco masochistycznym charakterze. Rozgrzewkę zaliczyłem na podjeździe do
Kosocic. To „skromne” 8-procentowe nachylenie wystarczająco mnie rozkręciło,
aby być gotowym na kolejne wyzwania. Pierwszym z nich była oczywiście ulica
Gruszczyńskiego. Uwielbiam ją. Najpierw 11-procentowa hopka, potem 6% na
złapanie oddechu i wreszcie końcowy podjazd o nachyleniu 14-15%. Niezbyt długi,
ale daje w kość. Zwłaszcza, że wprowadziłem sobie zakaz korzystania z
najlżejszych przełożeń. Dlaczego? Przygotowuję się do jazdy na rowerze
szosowym, a tam mogę zapomnieć o takich luksusach.
Dotarłem do ulicy Krzemienieckiej i skręciłem w stronę Wieliczki.
Chwilę trwało, zanim złapałem właściwy rytm jazdy. Mogłem trochę odpocząć, bo z
wyjątkiem jednego fragmentu, droga cały czas biegła w dół. Przejechałem przez
Wieliczkę i skierowałem się w stronę Dobczyc. To oznaczało rozpoczęcie
kolejnego podjazdu. Prawie 2,5 km o średnim nachyleniu 5,3%, a w tym kilka
fragmentów 8-9%. Jadąc swoim tempem dotarłem na szczyt wzniesienia i łagodnym
zjazdem dotarłem do Sierczy, za którą czekał na mnie o wiele bardziej stromy
zjazd w okolice Janowic. Zgodnie z geograficzną logiką tego obszaru
Rzeczypospolitej Polskiej, jeśli zjedziesz z góry, możesz być pewien, że zaraz
będziesz męczył się na kolejnym podjeździe. A wyzwanie to nieliche, bo chociaż
podjazd ma tylko 2 km długości, to zaczyna się od 14%. Jak się je przeżyje, to
potem jest już tylko 5-6%. Przeżyłem…
Dojechawszy do Sygneczowa skręciłem na zachód, a wkrótce potem na
północ w ulicę Drużbackiej i po chwili pojawiłem się na Krzemienieckiej,
dokładnie naprzeciwko ulicy Gruszczyńskiego. Skręciłem na zachód i rozpocząłem „rekreacyjną”
część dzisiejszej przejażdżki. Dojechałem do Myślenickiej, a potem do Herberta.
To jedna z ulic dochodzących do obwodnicy, więc ruch na niej spory, a samochody
raczej wolno tędy nie jeżdżą. Udało mi się jednak bezpiecznie zmienić prawy
skrajny na lewy skrajny pas ruchu i skręciłem w Podmokłą, a jakimś kilometrze w
Marcika, czyli ulicę biegnącą na tyłach Centrum Handlowego Zakopianka. Po
przejechaniu na drugą stronę Zakopiańskiej, różnymi małymi uliczkami dotarłem
do Norymberskiej, a stamtąd do Wisły.
Słońce powoli zachodziło. Zatrzymałem się na chwilę,
bo mam słabość do wieczornych klimatów. Zrobiłem kilka zdjęć i ruszyłem dalej. Pół
godziny później dotarłem do domu. Pierwszy tysiąc kilometrów w tym roku
zaliczony…
Zachód słońca nad Wisłą