Wieczorne przewyższenia
Zrobiłem sobie kilka dni przerwy od roweru. Miałem więc trochę
więcej czasu, aby nadrobić zaległości w budowie roweru szosowego.
Prawdopodobnie już w najbliższy weekend zakończę prace i pozostanie już tylko
czekać na wiosnę.
Dzisiejszą przejażdżkę rozpocząłem tradycyjnie, czyli od kursu na
Rybitwy. Ale już w Starym Bieżanowie zmieniłem plany i skręciłem w wewnętrzną
drogę na terenach PKP Cargo. To trzykilometrowy odcinek, na którym można
spotkać innych rowerzystów lub biegaczy. Samochody rzadko pojawiają się w tym
miejscu, a na żadnym z kilku niestrzeżonych przejazdów kolejowych nie widziałem
jeszcze pociągu. Potem skierowałem się w stronę Płaszowa, ale nie jechałem
głównymi ulicami lecz bocznymi drogami i różnymi nieoficjalnymi, lekko
zabłoconymi ścieżkami. Z Płaszowa pojechałem w stronę Wisły, Kładką Bernatka
przejechałem na drugi brzeg i dojechałem do Salwatora. Tam wpadłem na pomysł,
aby utrudnić sobie życie i poprawić bilans przewyższeń.
Skręciłem w ulicę Św. Bronisławy, która przechodzi później w Aleję
Jerzego Waszyngtona. To jedna z piękniejszych ulic stolicy Małopolski. Jest
scenerią romantycznych spacerów zakochanych i ulubionym podjazdem dla wielu
rowerzystów. Na początku jest kostka brukowa i dość stromo. Potem jest asfalt i
wypłaszczenie. W okolicy Cmentarza Salwatorskiego znowu zaczyna się wznosić i
czym bliżej końca, tym nachylenie jest większe. Narzuciłem sobie dość mocne
tempo i dojeżdżając do końca podjazdu, byłem już mocno zmęczony. Nie skręciłem
w stronę Kopca Kościuszki, ale pojechałem dalej na zachód i po pokonaniu
jeszcze jednego podjazdu, odpocząłem na stromym zjeździe do ulicy Jodłowej.
Odpocząłem nie jest właściwym słowem, bo zjazd ów wyłożony jest betonowymi, perforowanymi
płytami, jadąc po których lepiej mieć zaciśnięte zęby, aby nie pogubić plomb.
Dojechałem do Przegorzał, a stamtąd skierowałem się w stronę
centrum. Przejechałem przez Most Zwierzyniecki i ponownie skręciłem na zachód.
Dotarłem do ulicy Norymberskiej, a później do Bobrzyńskiego. Skręciłem na
południe i po kilku kilometrach pojawiłem się na ulicy Babińskiego, która później
przechodzi w Zawiłą. Bocznymi ulicami skierowałem się do Swoszowic. Ostatni
podjazd zaliczyłem na ulicy Sawiczewskich. Stamtąd miałem już tylko pięć
kilometrów do domu.