Do punktu wyjścia
Rower zimowy nie ma lekko. Bierze na siebie całe zło tej pory
roku. Sól, piach, śnieg, błoto to jego żywioł. Częstsze niż zwykle mycie jest
przykładem syzyfowej pracy. Po przejechaniu kilku kilometrów nie ma już śladu
po czystym rowerze. Ta zima jest łagodna, ale i tak daje się we znaki
mechanizmom. Wczoraj musiałem wymienić łańcuch – wcześniej niż zazwyczaj. Umyłem
też dokładnie cały rower. Na koniec okazało się, że tylna piasta wymaga
demontażu, przeczyszczenia i przesmarowania. Dzisiaj mogłem więc jechać na
czystym sprzęcie, a słońce na niebie dawało nadzieję, że czystym pozostanie na
dłużej. Niestety wiosenna aura wcale nie oznacza, że drogi są suche. Wręcz
przeciwnie. Topniejący śnieg formuje liczne i brudne kałuże, więc tradycyjnie,
czyli po kilku kilometrach, rower wyglądał tak, jak zimą wyglądać powinien.
Od dłuższego czasu unikałem podjazdów. W zimowej kurtce i z
kominiarką na twarzy, która przeszkadza w oddychaniu, trudno jest szybko i
sprawnie pokonywać przewyższenia. Dzisiaj jednak było ciepło, mogłem ubrać
jedynie ocieplaną bluzę, a kominiarka została w domu. I dlatego właśnie od razu
po rozpoczęciu przejażdżki pojechałem do Kosocic, aby sprawdzić, jakie szkody
kondycyjne wyrządziły ostatnie tygodnie. Okazało się, że jest całkiem nieźle.
Ukontentowany tym faktem mogłem z radością i werwą kontynuować eskapadę.
Większość dróg, którymi się poruszałem była mokra, ale pozbawiona śniegu.
Niemiła niespodzianka spotkała mnie tylko w okolicy Kładki Bernatka od strony
Podgórza. Asfalt pokryty był twardą warstwą topniejącego śniegu i głębokimi
kałużami. Tylko szczęściu zawdzięczam, że na oczach spacerowiczów nie
zaliczyłem widowiskowej „gleby”.
Przebrnięcie przez wspomniane kałuże ostatecznie
przywróciło pierwotny wygląd roweru, czyli ten sprzed wczorajszego mycia. No i
wróciłem do punktu wyjścia…