Myśli nieskładnych parę
Zdaje się, że jednak rację mieli amerykańscy synoptycy,
prognozując ciepłą zimę. Towarzysze radzieccy – przepraszam, ale dla mnie Rosja
pod rządami Putina to nowa wersja Związku Sowieckiego – mylili się. Siarczyste
mrozy, które przepowiadali, zdarzyły się tylko na północy USA, gdzie zresztą
nie trwały zbyt długo, no i oczywiście na Syberii, gdzie w zasadzie mróz jest
zawsze. A skoro jesteśmy przy Syberii, to jeszcze niedawno za taką pomyłkę,
wspomniani meteorolodzy przez resztę życia badaliby głębokość wiecznej
zmarzliny. Rosja to w ogóle dziwny kraj. Ostatnio w sieci stały się modne
zdjęcia toalet w Soczi. Ludzie! W jakim innym kraju można było wpaść na pomysł,
aby umieścić obok siebie trzy muszle klozetowe, a naprzeciw nich pisuary? Czyżby
powrót do rzymskiej tradycji wspólnej defekacji? Nie podejrzewam. Rzym to była
zaawansowana cywilizacja. Powtarzam: cywilizacja. A może jest to rozwiązanie
rodem z techniki lotniczej, gdzie najważniejsze mechanizmy są zdublowane? Zatka
się jeden kibel, obok jest drugi, a jakby i ten zawiódł, to pozostaje trzeci. No
dobrze. A jak wytłumaczyć muszle, a naprzeciwko nich krzesła? Względy
bezpieczeństwa? Czyżby w Rosji nawet robienie kupy było nadzorowane przez
milicję? A może to miejsca dla czekających w kolejce? A może dla publiczności?
No i proszę. Doszedłem od synoptyków do toalet. Zaiste dziwne
bywają ścieżki, po których krążą myśli. Chciałoby się dodać – nieuczesane. Podczas
dzisiejszej przejażdżki miałem sporo czasu, aby oddać się myśleniu o rzeczach błahych.
Nie muszę poświęcać każdej chwili, aby rozważać poważne problemy, ratować świat
przed zagładą, medytować nad zagadką istnienia. Dla równowagi potrzebny jest
drugi biegun. W tym przypadku drugi biegun myśli. I tak było do momentu, w
którym z ciemności nadwiślańskich krzaków na wysokości Wodociągów Krakowskich,
wyskoczył na mnie pies…
Psy wyraźnie nie darzą mnie sympatią. Pech chciał, że akurat
jechałem wolno, bo resztki zmrożonego śniegu skutecznie hamowały moje zapędy.
Pies uparł się, aby złapać moją prawą nogę. Biegł obok mnie, niemiłosiernie
głośno szczekał i regularnie doskakiwał do stopy, gdy tylko znajdowała się w
najniższym położeniu. Nie wyglądało, żeby chciał się bawić. Miało bydle
kondycję, bo biegło obok mnie i nie chciało się odczepić. Śnieg się skończył,
przyspieszyłem, a on nadal biegł, szczekał, skakał i odpuścić nie zamierzał. Na
nic zdały się kombinacje, kluczenie kierownicą, czy nie nadające się do
publikacji „prośby”, aby przestał. Pomyślałem, że to będzie fajny widok, gdy
wpadnę zdyszany, z obłędem w oczach do centrum miasta, a za mną rozjuszony
pies. Na szczęście po prawie kilometrze zmęczył się i wydawszy kilka
zachrypniętych szczeknięć, zatrzymał się. Ja też byłem już zmęczony, ale nim
zwolniłem, oddaliłem się na bezpieczną odległość.
I tak przeszedłem od meteorologii, poprzez rosyjskie, dzikie obyczaje
do kynologii.
Dalsza część drogi minęła już bez niespodzianek.