G***o
Chłodny i zamglony Kraków zdawał się nie zachęcać do wyjścia z domu. Książka, telewizor, komputer, zapach porannej kawy kusiły, aby zostać w domu i odpocząć po całym tygodniu pracy. Wizja błogiego lenistwa nie zatrzymała mnie jednak w czterech ścianach i przed południem, odprowadzony pełnym politowania wzrokiem sąsiadów, wyszedłem z domu.
Teoretycznie nie powinno wiać, ale w praktyce było nieco inaczej. Wiał zachodni, chłodny wiatr, z którym musiałem się zmagać jadąc w stronę Tyńca. Poruszałem się wyłącznie po asfalcie, a że jechałem za dnia, mogłem omijać drogowe pułapki i inne niespodzianki, które od czasu do czasu pojawiały się w zasięgu wzroku. Niestety nie byłem wystarczająco czujny, a w zasadzie wystarczająco spostrzegawczy. W pewnym momencie usłyszałem „mlaśnięcie”…
Ja wiem, że żyję w kraju, w którym większość właścicieli psów nie widzi nic złego w tym, że ich pupile – przepraszam za dosłowność – srają na trawnikach, na chodnikach, na placach zabaw, w piaskownicach, na parkowych alejkach. Ale, żeby pies robił kupę na ulicy?! Przecież mógłby wpaść pod samochód. I to w jakim wstydliwym momencie! Toż to absolutny brak rozwagi.
Fakt faktem. Wjechałem w g***o. Daruję sobie szczegółowego opisu, ale „straty” na szczęście nie były zbyt wielkie. Dobrze, że miałem ze sobą chusteczki higieniczne i wodę w bidonie. Nie zrażony pojechałem dalej. W Tyńcu zawróciłem i od tej pory miałem wiatr po swojej stronie, dzięki czemu szybko, sprawnie i bez żadnych „przygód” wróciłem do domu.
Jesienne klimaty