Wyciszenie
Chociaż pogoda potrafi sprawić różne psikusy, to trudno oczekiwać, aby późną jesienią lub w zimie było ciepło. Właśnie nadszedł ten czas, gdy do krótkich dni dołączył chłód, który z każdym dniem ma być coraz bardziej dotkliwy. Przejażdżki w takich warunkach nie są już tak ekscytujące, jak w miesiącach letnich. Dystanse są zdecydowanie krótsze, szybko zapadający zmierzch nie pozwala cieszyć się pięknymi widokami, a problem ze śluzówkami sprawia, że staję się wyjątkowo „pociągający”. Późną jesienią, zimą i wczesną wiosną ograniczam się więc do stosunkowo krótkich wycieczek, których zadaniem jest przetrwanie tego smętnego czasu bez utraty formy połączonej z przyrostem tkanki tłuszczowej.
Mając na względzie dzisiejsze warunki pogodowe, myślę, że właśnie rozpocząłem etap zimowego, rowerowego wyciszenia. Na trasę wyruszyłem tuż po godzinie siedemnastej, co oczywiście oznaczało jazdę w ciemności. Pojechałem w stronę Węgrzców Wielkich. Mieszkańcy podkrakowskich miejscowości wracali właśnie do swoich domów. Przydrożne latarnie skąpo oświetlały drogę, na której panował wzmożony ruch. Jak zwykle spotkałem kilku „patafianów”, którzy po swojemu potraktowali hasło „bezpieczny odstęp”, skutecznie podnosząc mi ciśnienie. Prawdę mówiąc nie wiem, jak mam się w takiej sytuacji zachować. Spróbować walnąć pięścią w ich auto? Głupi pomysł – stracę równowagę i nieszczęście gotowe. Wrzasnąć coś niecenzuralnego? Nie usłyszą. Najlepiej byłoby chyba jeździć z kamerką i publikować ich wyczyny w necie. W Węgrzcach Wielkich skręciłem na północ, a w Grabiach zawróciłem w stronę Krakowa. Tam poruszałem się po drodze, przy której próżno było szukać ulicznych latarni. Oślepiany reflektorami samochodów poruszałem się prawie po omacku. Zrobiło się jeszcze chłodniej. Sięgnąłem po bidon termiczny, w którym miałem ciepłą herbatę z cytryną. Pociągnąłem kilka łyków i od razu zrobiło mi się cieplej.
W Krakowie wybrałem jedną z moich „standardowych” tras. Przejechałem przez ulicę Golikówka, a potem ulicami Lipską, Kuklińskiego, Herlinga-Grudzińskiego, Zabłocie, Nadwiślańską i Brodzińskiego dotarłem do Rynku Podgórskiego. Oczywistą oczywistością było, że nie wybiorę innej drogi, niż brukowana ulica Parkowa. Podjazd pokonałem na twardym przełożeniu chcąc sprawdzić, czy przypadkiem nie tracę formy przed zimą. Później zaliczyłem oczywiście podjazd na ulicy Swoszowickiej. Kolejny raz w tym miesiącu pojechałem ulicami Trybuny Ludów, Łużycką, Cechową. Skręciłem do Kosocic, aby zmierzyć się z ostatnim podjazdem na ulicy Niebieskiej. Później było już łatwo, szybko, przyjemnie, ale… chłodno. Pewnie dlatego zamiast tradycyjnej szklanki Coca Coli, wypiłem kubek gorącej herbaty.