Mgła
Miałem pół godziny czasu, aby nacieszyć się dniem. Później słońce odeszło, zgasło niczym światła w kinowej sali. Pochłonięty jazdą nie poczułem, że temperatura spadła. Powiedziały mi o tym obłoczki pary tańczące w rytm oddechu. Jechałem przed siebie, chłonąc ostatnie chwile gasnącego dnia. A gdy na dobre zapanowała ciemność, na drogę wpłynęła mgła. Gęstniała z każdą chwilą, tworząc posępną scenerię, zabierając resztki kolorów, pochłaniając rzeczywistość. Brnąłem przez tę nicość, a skąpe światełko wyłuskiwało jedynie strzępy otaczającego mnie świata. Samotny żeglarz pośród oceanu wilgotnej bieli. Ciemność i biel. Poruszałem się w tej pozornej sprzeczności, w surrealistycznym świecie wczesnej, jesiennej nocy. Świat, który znałem, gdzieś zniknął. Nie widziałem go, nie słyszałem, nie czułem. Zdawało się, że znalazłem wyłom w czasoprzestrzeni, wkroczyłem w nieznany wymiar. Lecz nagle mgła się rozstąpiła, a mrok rozjaśniły światła cywilizacji. Wróciłem…