Bez paliwa
Scenariusz przejażdżek w dni powszednie jest zazwyczaj taki: wracam z pracy, jem obiad, przebieram się i ruszam w trasę. To chwilę trwa, dni są coraz krótsze, więc zanim zdążę się rozgrzać, zapada zmierzch. Dzisiaj korzystając z faktu, że jakoś nie miałem apetytu na nic, co znajdowało się w lodówce, świadomie zrezygnowałem z obiadu i zaopatrzony w dwa banany i baton energetyczny, wybrałem się na przejażdżkę.
Pomysł na jazdę bez uprzedniego uzupełnienia braków kalorycznych nie był zbyt fortunny, tym bardziej, że wcale nie zamierzałem wybrać łatwej trasy. Początek był taki sam jak za poprzednim razem, czyli zestaw podjazdów w Kosocicach. Starałem się przejechać je szybciej i na twardszych przełożeniach niż cztery dni temu. Sztuka się udała, ale wkrótce potem poczułem głód. Na szczęście miałem przed sobą trochę zjazdów, a potem dłuższy, płaski dystans. Przejechałem przez Wieliczkę, Czarnochowice, Śledziejowice, Węgrzce Wielkie, Grabie, Brzegi. „Wrzuciłem na ruszt” dwa banany, co miało ten pozytywny skutek, że plecak stał się lżejszy. Ów zastrzyk energii dodał mi wystarczająco dużo optymizmu, aby nie wracać zbyt szybko do domu. Pojechałem zatem w stronę centrum Krakowa i dotarłem do Kładki Bernatka. Tam przejechałem na Podgórze i zaliczyłem kostkę brukową przy Parku Bednarskiego, a potem podjazd na Bonarkę. Stamtąd skierowałem się na południe ulicami Walerego Sławka, Trybuny Ludów i Łużycką. Suplementem wycieczki był kolejny podjazd do Kosocic, tym razem ulicą Niebieską. A potem już tylko szybki zjazd do Kosocickiej, by niedługo później zawitać w domu.
Można powiedzieć, że dzisiaj byłem wybitnie małolitrażowy. W przeliczeniu spalanie wyniosło 3,3 banana na 100 kilometrów ;).