Zimny koniec września
Coraz szybciej gasną dni, a kiedy blask czerwieni zstępuje za horyzont, budzą się mgły i z wolna spływają na nadwiślańskie łąki. Nim liście spadną na ziemie, by umrzeć od deszczu i śniegu, rozpoczną magiczne przeistoczenie z zieleni wszelakich odcieni w złoto. Świat zmienia paletę nieskończonych kolorów w szarość i sepię i powoli zapada w sen. Wśród drzew plącze się wiatr, nucąc tęskną pieśń za minionym latem. W scenerii jesiennego wieczoru samotny rowerzysta ucieka od dnia. Jednostajny oddech zmienia swój rytm, gdy pokonując wzniesienie wstaje z siodełka i mocniej naciska pedały. Ostatnie czerwone promienie tańczą na błyszczącej powierzchni roweru, odbijają się od niej niczym lasery od lustrzanej kuli. Za kolejnym zakrętem niknie już blask i tylko odległa poświata przypomina, że minął kolejny dzień. Na bezchmurnym niebie zapalają się pierwsze światełka – zmaterializowani świadkowie Genesis, rzuceni w bezmiar wszechświata Słowem Boga. Przyjdzie czas, gdy oświetlą ostatni podjazd, wspinaczkę na Najwyższy Szczyt. Dzisiaj są jedynie małymi punktami ponad drogą do domu…
Blask zachodu