Siła woli
Niedzielne przedpołudnie. Włączam komputer, aby sprawdzić pocztę – okropny nawyk… Odzywa się służbowy komunikator, co w kontekście wolnego dnia nie napawa nadzieją. Ale dzisiaj jest inaczej. To Rafał, nasz administrator i człowiek, który wie chyba wszystko o sieciach, systemach operacyjnych i Domenach Windows. Od czasu do czasu zagląda też na mojego bloga i właśnie dzisiaj podesłał mi fajne motto: „Kiedy rower jedzie po płaskim, napędza go siła mięśni. Kiedy jedzie pod górę, napędza go siła woli” . Podoba mi się – pomyślałem i natychmiast zmieniłem moje dzisiejsze plany. Pierwotnie zamierzałem wyjechać na krótką, spokojną, odprężającą przejażdżkę, ale w świetle powyższych słów nie wypadało iść na łatwiznę.
Pierwszy dzień kalendarzowej jesieni był chłodny i wietrzny. Musiałem włożyć ciepłą bluzę. Na początek pojechałem do Kosocic. Ostatnio często się tam pojawiam, bo na dzień dobry mam niezłą rozgrzewkę na całkiem fajnym podjeździe. W Kosocicach skręciłem w ulicę Gruszczyńskiego, która jest wąska, kręta, pagórkowata, a w jednym miejscu nawet mocno zniszczona, ale kończy się trzynastoprocentowym podjazdem. I o to właśnie chodziło! Potem pojechałem do Swoszowic i skręciłem na południe, aby dotrzeć do zakopianki. Tam w okolicy dealera Opla – firmy Mar****, w której wiele lat temu nabyłem używaną Vectrę z mocno przekręconym licznikiem – przejechałem na drugą stronę i rozpocząłem podjazd do Libertowa. W porównaniu ze wspomnianą ulicą Gruszczyńskiego nie jest stromy, ale zdecydowanie dłuższy. Za Libertowem czekał na mnie szybki zjazd do Skawiny. Później było dosyć szablonowo, bo pojechałem do Tyńca, a później wróciłem do Krakowa. Z Dębnik przejechałem na Grzegórzki, a później skierowałem się na Dąbie. Stamtąd pojechałem w stronę ulicy Lipskiej i przez Rybitwy wróciłem do domu.
Wiatr – porywisty od czasu do czasu – przeszkadzał w jeździe, a na dodatek sprawiał, że odczuwana temperatura była niższa od rzeczywistej, a ta wcale nie rozpieszczała. Nade mną wisiały ciemne, ciężkie chmury, które w każdej chwili mogły zamienić ulice w rwące strumienie. Deszcz jednak nie spadł, a nawet słońce tu i ówdzie mrugało zalotnie spomiędzy ciemnych obłoków. Ale ani wiatr, ani chłód, ani perspektywa deszczu nie mają żadnego znaczenia w konfrontacji z pasją.