Marketing
Niedawno na kanale Planete+ oglądałem film pt. „Choroby na sprzedaż”. Poruszał on kwestie mechanizmów, jakimi koncerny farmaceutyczne przekonują ludzi do zażywania lekarstw na… nieistniejące choroby. Można także przekonać konsumenta, że objawy, które u siebie obserwuje są zapowiedzią czegoś gorszego. Aby zrozumieć, wystarczy obejrzeć raptem kilka bloków reklamowych. Depresja, chora prostata, problemy ze wzwodem, hemoroidy, grzybica, brak magnezu, wzdęcia, zaparcia, rozwolnienia. Ziarno niepokoju zasiane. Każdy coś dopasuje do siebie, a następnie pobiegnie do apteki, bynajmniej nie konsultując się ani z lekarzem, ani z farmaceutą.
Marketing ma wiele definicji. W Wikipedii przeczytałem, że jest to działanie mające na celu wynajdowanie, pobudzanie i zaspokajanie potrzeb podmiotów gospodarczych. Obserwując współczesny świat zauważyłem, że można stworzyć zupełnie inną definicję. Marketing to działanie mające na celu przekonanie konsumenta, że bezwzględnie potrzebuje zaspokoić potrzebę, z której istnienia nie zdawał sobie sprawy i bez której doskonale mógłby się obyć.
Myliłby się ktoś, kto uważałby, że opisane na początku mechanizmy nie obowiązują w świecie rowerów. Niestety, nie ma wyjątków. Tutaj także kreuje się potrzeby, a wyobraźnia specjalistów od marketingu nie jest niczym ograniczona. Jakiś czas temu pojawiły się dziesięciorzędowe napędy w rowerach MTB. Machina promocyjna ruszyła. W ślad za nią, w teoretycznie niezależnej prasie fachowej, pojawiły się artykuły, testy, oceny. Prawie każdy tekst podkreślał zalety nowych napędów. I owe zalety niewątpliwie są, ale właściwie docenić mogą je praktycznie tylko zawodnicy, którzy wyciskają wszystko ze swojego sprzętu, a hasła „płynniejsza zmiana przełożeń” czy „lepsze przenoszenie siły” nie są tylko pustymi słowami. Dla większości amatorów nie miało to najmniejszego znaczenia, ale czytając artykuły, posiadacze starszych rozwiązań mogli czuć się niczym kustosz muzeum archeologicznego. Na szczęście można było łatwo temu zaradzić, kupując nowy napęd, albo wręcz nowy rower. I o to właśnie specom od marketingu chodziło. Hmm… Sam jestem gadżeciarzem, więc poczekawszy, aż nowy system się sprawdzi, wyposażyłem się w owo cudo techniki. I co? Jest różnica? Prawdę mówiąc, jako zaawansowany, ale jednak amator, nie odczułem kolosalnej zmiany. A lepsze statystyki są raczej owocem treningów, poprawienia techniki pedałowania, sukcesywnego zmniejszania masy ciała, odchudzenia roweru niż wymiany napędu.
Wizja lepszego napędu nie zachęciła chyba wystarczającej liczby właścicieli starszych rowerów do ich wymiany. Po krótkim okresie względnej ciszy armie marketingowców przypuściły kolejny atak. Tym razem sprytniejszy. Rowery na kołach 29’’. I znów maszyna ruszyła. Szybszy, wygodniejszy, lepiej dopasowany, mistrzowie świata jeżdżą właśnie na takich, w każdym teście wypadają lepiej od 26’’. No, ale gdybyś jednak drogi kliencie nie zapałał miłością do niego, to kup chociaż rower z kołami 27,5’’. Nie jest taki wspaniały jak 29er, ale o niebo lepszy od 26-cio calowego reliktu przeszłości. Doprawdy trudno znaleźć choć jeden artykuł, którego autor miałby inne zdanie. I znów. Nie przeczę, że zawodowcy doceniają i wykorzystują możliwości nowych rowerów w taki sposób, że konkurenci na mniejszych kołach nie mają szans, ale co z tego wynika dla amatorów? Dla zdecydowanej ich większości – nic! Cały medialny szum – nigdy nie uwierzę, aby był bezstronny – ma za zadanie wyłącznie jedno: przekonać posiadaczy starszych rowerów, że posiadają złom i czas kupić 29er’a. Wcześniej czy później i ja ulegnę, bo nagle okaże się, że kupienie opony, dętki lub czegokolwiek innego związanego z rowerami 26’’, będzie graniczyło z cudem. I wtedy nie będę miał wyjścia. Ale jeszcze nie teraz. Na razie cieszę się, że piękno świata widzianego z perspektywy rowerowego siodełka nie zależy od wielkości kół.
Co dalej? Najbardziej skutecznym argumentem marketingowych manipulantów jest przełom technologiczny. Jeśli np. ktoś opracuje wreszcie technologię produkcji grafenu na skalę przemysłową, to karbon odejdzie na śmietnik historii. A wtedy wmówi się nam, że czas na nowy rower. Aż strach pomyśleć, co byłoby, gdyby UCI zniosła wymagania dotyczące konstrukcji ram…
Onegdaj kupowało się jedną rzecz na wiele lat. Teraz kupujemy wiele rzeczy w jeden rok. Kończę, bo muszę zalogować się do sklepu internetowego. Pisałem przecież, że jestem gadżeciarzem…
PS. Opisu dzisiejszej wycieczki nie ma. Głównie dlatego, że gdy jechałem, myślałem o tym, co napisałem powyżej.