Szybko
Jednodniowa przerwa w opadach deszczu. Czyż mógłbym nie skorzystać z tego daru niebios? Oczywiście zgodnie z uogólnioną postacią praw Murphy’ego, najładniejsza pogoda była wtedy, gdy siedziałem w pracy. Wracając do domu z niepokojem patrzyłem na niebo, które powoli pokrywało się coraz ciemniejszymi chmurami. Przełknąłem w pośpiechu coś, co przy dużej dozie wyobraźni można byłoby nazwać obiadem, przebrałem się, przygotowałem rower i… tyle mnie widziano w domu ;).
Najpierw pojechałem w stronę Rybitw. I to był błąd, bo ulica Półłanki była mocno zakorkowana i musiałem lawirować pomiędzy samochodami. Potem jednak już był luz. Dojechałem na Dąbie i wjechałem na ścieżkę rowerową wzdłuż Wisły. Podążałem nią aż do Kładki Bernatka, a tam przejechałem na drugi brzeg. Skierowałem się w stronę Tyńca. Jechało mi się wyjątkowo sprawnie i szybko. Z zadowoleniem obserwowałem wskaźnik średniej prędkości. Dojechałem do ulicy Kolnej, a potem do ulicy Tynieckiej. Skręciłem z powrotem w stronę miasta i dojechałem na Dębniki. Tam ponownie wjechałem na ścieżkę rowerową wzdłuż Wisły i dojechałem nią do Zabłocia. A potem znów Rybitwy i sześciokilometrowy dojazd do domu.
Zupełnie przypadkowo, bo nie było to moim celem, pobiłem osobisty rekord średniej prędkości. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby nie wspomniany korek na ulicy Półłanki.
Na progu zmierzchu
Sołtysi Dział