Samokrytyka
Chyba nikt nie lubi przyznawać się do błędu, ale dzisiaj muszę złożyć odpowiednią samokrytykę. Przed weekendem napisałem, że nie jestem nadmiernie szczęśliwy z powodu konieczności wyjazdu na imprezę integracyjną. Być może ostatnie tak piękne, słoneczne, letnie dni wolałem poświęcić na rowerowe włóczęgi, a nie na grę terenową, która wydawała mi się wówczas stratą czasu. Panie, panowie, biję się w piersi i oświadczam, że nie miałem racji. Gra zorganizowana przez krynicką firmę fabryka endorfiny polegała na odszukaniu sześciu kluczy do sześciu kłódek, które chroniły dostępu do skrzyni z tajemniczą zawartością. W skrzyni znajdowała się także informacja o miejscu noclegu, więc bez jej otworzenia groziła nam teoretycznie noc na łonie natury. Aby uzyskać informacje o współrzędnych miejsc, gdzie ukryto klucze, należało rozwikłać różne łamigłówki bądź wykonać określone zadania. Na początku otrzymaliśmy tylko sześć współrzędnych GPS, gdzie czekały na nas inne zadania. Musieliśmy więc odpowiednio zaplanować trasę i podzieliwszy role, ruszyć w drogę. Żeby było weselej, konieczne było dźwiganie wspomnianej na początku skrzyni. Mnie przypadła zaszczytna rola człowieka odpowiedzialnego za obsługę GPS, bo najlepiej znałem ten model Garmina. Przydało się więc doświadczenie rowerowe. Nie będę tutaj opisywał wszystkich przygód, których było dane mi doświadczyć. Wspomnę tylko, że w parku linowym musieliśmy zaliczyć „huśtawkę” (Big Swing) rozpiętą pomiędzy dwoma drzewami, która w najwyższym punkcie wynosiła delikwenta na wysokość 17 metrów ponad ziemią. Hmm… Nie ukrywam, że potem trzęsły mi się trochę nogi. Bawiliśmy się tak dobrze, że aż żal było wracać do hotelu po odnalezieniu ostatniego klucza. Nastawiłem się na kiepską zabawę, nudę, stratę czasu i zostałem całkowicie zaskoczony. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak dobrze się bawiłem.
Czas napisać kilka słów o dzisiejszej przejażdżce. Pierwotnie miała być długa i bardzo trudna. Zamierzałem zaliczyć kilka mocnych podjazdów, ale niestety zostałem niemile zaskoczony przez pogodę. Odłożyłem więc plany na jutro (być może) i wybrałem się na krótki miejski rekonesans. Wracając do domu zahaczyłem jeszcze o Kokotów i był to jedyny podmiejski akcent całej przejażdżki. I tyle. Wybaczcie ten krótki opis, ale po szalonym weekendzie ja chyba nadal szukam kluczy do kłódek… ;)