Barwy wieczoru
Weekend za pasem, piękna pogoda, a więc czas na dłuższą wyprawę… Tak przynajmniej planowałem, ale nic z tego. W ten weekend czeka mnie impreza integracyjna. W Krynicy. Gdy po raz pierwszy o tym usłyszałem, pomyślałem, że to świetna okazja, aby pojechać tam na rowerze. Kalkulacja była prosta. Wyjadę o 4:30 i za jakieś 6 godzin powinienem być na miejscu. Nazajutrz popołudniu wrócę w dokładnie taki sam sposób. Zadowolony z siebie podzieliłem się genialnym planem z szefostwem i… porażka. Na miejscu ma się odbyć jakaś gra terenowa, więc wszyscy musimy być silni, zwarci i gotowi na pieszą eksplorację lasów i łąk. To nie wszystko. W planie jest pokonywanie przeszkód wodnych pontonem oraz ekwilibrystyka w parku linowym. Upadł więc misterny plan rowerowej przygody. Będą ścieżki leśne. Nie będzie roweru. Będą łąki zielone. Nie będzie roweru. Będą górskie strumienie. Nie będzie roweru. Będą liny splątane. Nie będzie roweru. Tortura duszy i ciała rowerowego pasjonata…
Póki co jest piątek i przynajmniej to popołudnie mogłem spędzić „rowerowo”. Nie była to szczególnie długa, ani ekscytująca przejażdżka, ale po całym tygodniu pracy dała mi sporą dawkę odprężenia. Mogłem spokojnie zebrać myśli, a przy okazji cieszyć się pięknym wieczorem, który pokrył krakowskie niebo cudownymi barwami kończącego się dnia. Zmrok znów zapadł wcześniej, wieczorny chłód znów bardziej dał znać o sobie. Dzień powoli odpłynął, a wraz z nim zgiełk wielkiego miasta. Nadeszła noc, a po niej wstanie kolejny dzień i czas nowych przygód. Szkoda, że tym razem nie rowerowych…
Barwy wieczoru