O świcie
Wychodząc do pracy nieraz zdarzyło mi się pomyśleć, że fajnie byłoby wybrać się na przejażdżkę rowerową o poranku. Gdy wczoraj wróciłem z wycieczki, stwierdziłem, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby pomysł ten zrealizować nazajutrz, czyli dzisiaj.
Wstałem o masochistycznej jak na sobotę porze, czyli o 5:30. Zjadłem stosunkowo skromne śniadanie, wypiłem kawę i przebrałem się. Przygotowałem prowiant na drogę, napełniłem bidony i kilkanaście minut po szóstej wyszedłem z domu.
Delikatnie mówiąc, było rześko. Termometr wskazywał tylko 12° C. Miałem na sobie koszulkę z krótkim rękawem, bo wiedziałem, że później będzie upał. Ale na razie marzłem. Po dwóch kilometrach organizm przyzwyczaił się do chłodu. Jechałem na wschód. Było prawie bezwietrznie. Słońce powoli wznosiło się po błękitnym niebie. Dojechałem do Puszczy Niepołomickiej. Temperatura, która w międzyczasie nieco wzrosła, teraz znów obniżyła się. W lesie było naprawdę chłodno, a tu i ówdzie pośród drzew można było dostrzec obłoczki porannej mgły. Przejechałem przez Niepołomice i skierowałem się do Nowej Huty. Dojechałem do Alei Jana Pawła II i skręciłem w stronę centrum Krakowa. Z Ronda Mogilskiego pojechałem do Ronda Grzegórzeckiego. Miałem już sporo kilometrów na liczniku, ale zamiast do domu, skręciłem na zachód. Jadąc wzdłuż Wisły dotarłem na Salwator, a potem jeszcze dalej, czyli aż do ulicy Mirowskiej. Przejechałem na drugi brzeg i dojechałem do ulicy Tynieckiej. Tam skierowałem się z powrotem do Krakowa. W okolicy ulicy Praskiej wjechałem na ścieżkę rowerową wzdłuż Wisły i dojechałem na Zabłocie. Do domu wróciłem przez Rybitwy.
Pomimo przejechania ponad stu kilometrów, czułem się świeży i byłem wręcz wypoczęty. Wczesna pora sprawiła, że cała energia mogła zostać spożytkowana na sprawną jazdę, a nie na walkę z upałem. Wycieczka trwała niecałe cztery godziny i muszę przyznać, że dała mi naprawdę dużo frajdy. Jak dobrze, że mam taką właśnie odskocznię od rzeczywistości, która nie zawsze przypomina błękitne, bezchmurne niebo.