Tym razem zaplanowałem sobie trasę, a więc nie musiałem zdawać się
na spontaniczność, która często powoduje, że podświadomie wybieram miejsca,
które doskonale znam. Poświęciłem więc nieco czasu, poklikałem myszką i
narodził się niebanalny plan, czyli pomysł na odwiedzenie miejsc, w których bywam
stosunkowo rzadko, chociaż ostatnio jakby częściej.
Na początek czekał mnie dojazd od Kryspinowa, czyli rutynowy
przejazd przez miasto w godzinach szczytu. Dzielnie zniosłem tę wątpliwą
przyjemność. Potem pojechałem do Mnikowa, Baczyna i Tenczynka, a więc w
miejsca, które niedawno odkryłem na nowo. Kolejnym celem była Wola Filipowska i
Filipowice, a potem Nowa Góra. Jechałem przez piękne okolice, pełne wzgórz i
lasów. Te ostatnie zapewniały mi odpowiednią dawkę cienia, tak potrzebnego w
dniu, w którym słońce przypomniało sobie o małopolskiej ziemi i nie szczędziło
jej gorących promieni. To był dość trudny odcinek, bo na stosunkowo krótkim
fragmencie trasy musiałem pokonać grubo ponad 100 metrów przewyższenia. Noga
jednak „podawała”, więc w miarę sprawnie jak na ponad 50-cio latka, wspinałem
się wyżej i wyżej, napawając ciało i umysł urokiem okolicy. Za Filipowicami
miałem okazję przejechać nieopodal… Paryża, ale pomyślałem sobie, że jeszcze
nie nadszedł czas, aby zawitać w to miejsce i sprawdzić, czy na Placu Pigalle są
najlepsze kasztany, które Zuzanna lubi tylko jesienią.
W Nowej Górze zatrzymałem się na krótką chwilę, zaciekawiony
informacją, że wieś ta była onegdaj miastem. Zrobiłem zdjęcie miejskiej
pieczęci, spojrzałem na pogrążony w popołudniowym letargu ryneczek i ruszyłem w
dalszą drogę. Teraz przeważały zjazdy, chociaż niestety pełnia szczęścia
została zaburzona przez przeciwny wiatr. Czerna, Krzeszowice, Rudawa,
Więckowice, Bolechowice, Modlniczka – to kolejne miejscowości. A potem był już
Kraków i ponowny przejazd przez całe miasto.
Nie wspomniałem jeszcze, że dzisiaj testowałem jedną „nową nowość”
i jedną „starą nowość”. Tą pierwszą była owijka KLS. Zastąpiła ona poprzednio
używaną owijkę PRO, która uparła się, że nie będzie się trzymać kierownicy i
zwyczajnie się zsuwała, doprowadzając mnie na skraj załamania nerwowego. Drugą
nowością był powrót do przeszłości i użycie siodełka Selle Italia SLR Flow.
Wspominałem ostatnio, że Fizik Antaras, aczkolwiek bardzo wygodne, sprawiało mi
pewien kłopot związany z notorycznym pojawianiem się „bąbli” w nieciekawym
miejscu. Dzisiaj problem przestał istnieć, co bardzo mnie cieszy, bo nie ma nic
gorszego niż odczuwanie dyskomfortu pod „czterema literami”, gdy do celu jest
jeszcze sporo kilometrów.
A więc same plusy. I oby tak dalej…
A może rzucić to wszystko i wyjechać do… Paryża?
Podjazd do Nowej Góry. Tradycyjnie wcale nie widać tych 12%...
Na tym kamieniu można zobaczyć pieczęć Nowej Góry, która do I
Wojny Światowej była miastem.