Pagórki o zachodzie
Po mokrym poranku i przedpołudniu nastało chłodne, lecz w miarę pogodne popołudnie. Początkowo planowałem, że dzisiaj wybiorę się tam, gdzie miałem jechać wczoraj, ale gdzie z powodu przebitej opony nie dojechałem. Gdybym jednak trzymał się planów wycieczek, to w weekend musiałbym pojechać tam, gdzie miałem pojechać dzisiaj, a gdzie nie pojechałem, bo najpierw musiałem pojechać tam, gdzie miałem być wczoraj… No dobra… Troszkę sobie pożartowałem. Jest wiele tras, które odłożyłem sobie na inny czas i dopisałem do nich tę wczorajszą. Dzisiaj wolałem wybrać się tam, gdzie będzie trochę pagórków, na których mógłbym poczuć, że aby pokonać siłę ciążenia, trzeba nieco mocniej nacisnąć na pedały.
Jeśli góry, jeśli pagórki, to tylko południe. Pojechałem więc w tym kierunku i zaraz na początku czekał mnie podjazd w okolicach Kosocic. To niezbyt wymagający odcinek, zaledwie w dwóch miejscach czterokilometrowego podjazdu nachylenie wynosi 8%. Zjechałem do Swoszowic i skręciłem na południe. Ulice Chałubińskiego i Zdrojowa wyprowadziły mnie z miasta. Zaraz potem skierowałem się w stronę Libertowa. Po przejechaniu „zakopianki” rozpoczął się drugi dzisiejszy podjazd. Miał około półtora kilometra długości, ale na sporych odcinkach nachylenie wynosiło od 6 do 8%. Zgodnie z zasadą „co góra zabrała, musi oddać”, za Libertowem czekał na mnie bardzo szybki zjazd do Skawiny. Stamtąd pojechałem do Tyńca, pokonując niewielkie, ale 5-cio procentowe wzniesienie. Jakoś ciągle było mi mało, więc pomyślałem, że już od dawna nie byłem w okolicach ZOO. Przejechałem więc na drugi brzeg Wisły i skręciwszy w ulicę Orlą rozpocząłem ostatni tego dnia i najpoważniejszy podjazd. Wiódł on wspomnianą ulicą Orlą, a potem Księcia Józefa, Aleją Wędrowników, Pustelnika i Żubrową. Do pokonania miałem ponad trzy kilometry w poziomie i prawie 150 metrów w pionie, a nachylenie dochodziło miejscami do 13%. Bez pośpiechu i bez nadmiernego wysiłku wyjechałem na górę. Pamiętam czasy, gdy po tym podjeździe musiałem zatrzymywać się na chwilę przy ZOO, aby odpocząć. To fajne uczucie, gdy po latach systematycznego uprawiania kolarskiej pasji widać efekty. Ostatnia część trasy, czyli dojazd z Lasku Wolskiego do domu był już łatwy, szybki i przyjemny.
Nieco zmarznięty, bo koszulka z krótkim rękawem nie była dzisiaj dobrym pomysłem, ale mimo tego zaopatrzony w sporą dawkę endorfin, które wydzielały się dzisiaj szczególnie intensywnie, wróciłem do domu. Pomimo radości jaką czerpię z mojej pasji, lubię wracać do miejsca, gdzie ktoś na mnie czeka. Zwłaszcza teraz, gdy po kilku raczej trudnych latach, nadszedł czas zmian.
No, a poza tym… zmiksowane z jogurtem naturalnym jabłko, albo banan, albo brzoskwinia są absolutnie rewelacyjne.
Kolejny zachód słońca do kolekcji...