Pikantne Gazpacho
„Zmiany, zmiany, zmiany” – to ostatnie słowa w kultowej komedii „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?”. „Zmiany, zmiany, zmiany” dzieją się także wokół mnie i wychodząc im naprzeciw, spędziłem ten weekend w roli jednoosobowej ekipy remontowo-budowlanej, odświeżając pokój mojej córki. Ta prawie dorosła osoba (prawie, jak wiadomo, robi wielką różnicę), po przewertowaniu palety barw jednego z wiodących producentów farb i lakierów, zdecydowała, że biały w jej pokoju będzie tylko sufit, zaś trzy ściany będą w kolorze „imbirowej herbaty”, a jedna w kolorze „pikantnego gazpacho”. Dobry tatuś odwiedził więc pobliski market budowlany, nabywając stosowny sprzęt w postaci wałków, pędzli, tudzież taśm malarskich, oraz wsparł wspomnianego „wiodącego producenta”, nabywając wybrane kolory. I tak oto, zamiast przemierzać małopolskie, czy choćby krakowskie szlaki, miast radować ciało i duszę cudowną aurą, odpoczywać po ciężkim i przed ciężkim tygodniem, me nieskalane na co dzień fizyczną pracę dłonie, ująć musiały malarski ekwipunek i udać się w podróż po ścianie…
W niedzielny wieczór, gdy już wszystko było gotowe, pomyślałem, że dość siedzenia w domu, który – chociaż do pomalowania był tylko jeden pokój – wyglądało jak Warszawa w czterdziestym piątym. Szybko przebrałem się i pozostawiwszy świeżą farbę na ścianach, wyruszyłem na krótką przejażdżkę. Jeździłem praktycznie wyłącznie po Krakowie. Temperatura była cały czas bardzo wysoka, więc zapas wody mineralnej w bidonach dosyć szybko zaczął się wyczerpywać. Przed dwudziestą na niebie pojawiły się chmury, które zasłoniły słońce. Temperatura nieco spadła i miałem nadzieję na odświeżającą burzę, ale nic takiego się nie stało. Do domu wróciłem akurat wtedy, gdy rozpoczynał się finał Euro 2012.