Spacerkiem
To miała być „rutynowa” przejażdżka. I faktycznie na początku tak było. Wybrałem się na południe Krakowa, przejechałem przez Kosocice, dotarłem do Swoszowic, minąłem Kliny i dojechałem do Pogórek Tynieckich. Kilkusetmetrowy fragment trasy wiódł przez las, który – co zrozumiałe – nie był oświetlony. Byłem więc zdany wyłącznie na moją rowerową lampkę i dobrze się stało, że kilka dni temu wymieniłem w niej baterie.
Dojechałem do Tyńca, a potem rozpocząłem standardowy nadwiślański powrót do centrum miasta. Gdy byłem w okolicy Mostu Zwierzynieckiego, do mych uszu dotarł niepokojący dźwięk, dochodzący z tylnej opony – toczyła się wyjątkowo głośno. Podejrzewając najgorsze, zatrzymałem się. Niestety przeczucie mnie nie myliło. Opona była miękka. Nie przejąłem się tym specjalnie. Przecież miałem wlany uszczelniacz, więc przypuszczałem, że pompka załatwi sprawę. Zacząłem pompować, ale opona bardzo wolno stawała się twardsza. W końcu uznałem, że jest ok i ruszyłem dalej. Po kilkuset metrach problem powrócił. Znowu dopompowałem i ujechałem kolejne kilkaset metrów. To nie miało sensu. Pompując koło co dwie minuty, prędzej nabawiłbym się bąbli na rękach niż dojechał do domu. Przede mną było ponad dziesięć kilometrów. Cóż miałem robić? Wyłączyłem oświetlenie, ściągnąłem licznik i GPS, rękawiczki i kominiarka powędrowały do plecaka i rozpocząłem spacerek w kierunku domu. Po niecałych trzech kilometrach dotarłem do przystanku tramwajowego. Miałem szczęście, bo tramwaj przyjechał już po minucie. Kolejne kilometry szybko minęły. Jeszcze tylko krótki spacer z przystanku i byłem w domu.
Rower powędrował na stojak serwisowy i przystąpiłem do oszacowania skali zniszczeń. Spodziewałem się wielkiej dziury w oponie, a tymczasem okazało się, że jest niewielkie rozcięcie. Tak to przynajmniej wygląda od zewnątrz. Na razie nie ściągałem opony. Zaglądnę do niej jutro. Przy okazji zobaczę, co się stało z uszczelniaczem.