Na północ
Ze zdziwieniem stwierdziłem, że dawno nie byłem w Ojcowskim Parku Narodowym, chociaż z Krakowa jest do niego ledwie „rzut beretem”. Ostatnio widziano mnie tam ponad rok temu i dlatego postanowiłem, że czas najwyższy nadrobić tę zaległość i korzystając z pięknej pogody, wczesnym popołudniem wyruszyłem na trasę. Pomysł nie polegał tylko na dojeździe do Ojcowa i powrocie do Krakowa. Zamierzałem pojechać dalej na północ, aż w okolice Wolbromia, skręcić w kierunku Miechowa, a potem skierować się na południe, by równoległym szlakiem powrócić do Krakowa.
Najpierw musiałem dotrzeć z domu do ulicy Łokietka, gdzie rozpoczynała się trasa. Następnie pojechałem do Giebułtowa. Centralnym punktem wioski jest kościół, który oczywiście znajduje się w najwyżej położonym punkcie. Nagrodą za podjazd jest długi i stromy zjazd, na którym spokojnie można przekroczyć 70 km/h, ale niestety przed jednym z zakrętów musiałem zwolnić, więc mój prywatny rekord sprzed dwóch lat nie został pobity. Dojechałem do Januszowic i skręciłem do miejscowości Korzkiew. W ubiegłym roku zwiedzałem w tym miejscu zamek oraz stary kościółek, oba położone na wysokich wzgórzach, a podjazd brukowaną drogą pod kościół jest naprawdę wymagający. Jednak tym razem przejeżdżałem przez Korzkiew tranzytem. Minąłem Prądnik Korzkiewski i przejechałem przez granicę Ojcowskiego Parku Narodowego.
Znalazłem się w objęciach bujnej zieleni, czystej wody i błękitnego nieba. Droga biegła malowniczo pośród wzgórz i skał, od czasu do czasu chowając się w cieniu lasu. Silny zachodni wiatr, który wcześniej dawał się we znaki, teraz - zatrzymany przez jurajskie wzgórza – chłodził zamiast przeszkadzać, stając się naturalną klimatyzacją. Piękna, acz nie upalna aura spowodowała, że wielu rowerzystów i wielu turystów wybrało tę okolicę, jako cel sobotniej wycieczki. Każde urokliwe miejsce było okupowane przez tłumy, ale zdarzały się i takie miejsca, gdzie królowała cisza i spokój.
W okolicach Pieskowej Skały rozpoczął się podjazd, który zaprowadził mnie na wysokość ponad 450 m. W miejscowości Podzamcze pożegnałem Ojcowski Park Narodowy i pognałem dalej na północ. Przejechałem przez Milonki, Zadroże i miejscowość o zagadkowej nazwie Trzyciąż. Słynne zaiste jest to miejsce, ale jego sława nie przynosi chwały mieszkańcom. Dlaczego? Otóż w tym roku nikt nie zdał matury w Trzyciążu.
Przez Porąbkę dotarłem do Budzynia. Tam skręciłem na wschód. Zachodni wiatr stał się moim sprzymierzeńcem i bardzo szybko przejechałem przez Buk, Chobędzę oraz… Wielkanoc. Za wsią o świątecznej nazwie znowu zmieniłem kierunek i od tej pory poruszałem się już wyłącznie na południe.
Mijałem kolejne miejscowości. Gołcza, Żarnowica, Wysocice, Grzegorzowice Wielkie, Sieciechowice, Biskupice, Iwanowice Dworskie, Krasieniec Zakupny, Stary Krasieniec, Narama. Ostatnie kombajny kończyły pracę na polach, gdzieniegdzie trwały przygotowania do dożynek, atmosfera była nieco uśpiona. Za Naramą czekał na mnie stromy zjazd, a potem przejazd drogą gruntową do Garliczki. Po wczorajszych opadach, fragment tej drogi zamienił się w strumień, ale na szczęście niezbyt głęboki. Tak więc, po umyciu opon, przejechaniu przez Garliczkę, Garlicę Duchowną oraz Garlicę Murowaną, znalazłem się w Zielonkach, czyli na przedmieściach Krakowa. Stamtąd do domu miałem jeszcze około 20 km, które wiodły ulicami miasta.
Gdy dotarłem do domu, powoli zapadał już wieczór, słońce zmieniało swoją barwę, kłaniając się zachodowi. Za mną było ponad 120 kilometrów samotnej jazdy, przede mną spokojna, ciepła noc.
Okolice Ojcowa
Okolice Ojcowa
Odpoczynek w cieniu