Rudno po roku
Na dzisiaj zaplanowałem dłuższą wycieczkę do miejsca, w którym byłem rok temu. Zamierzałem ponownie odwiedzić ruiny zamku Tenczyn w miejscowości Rudno. Ponieważ na dworze królował upał, oprócz dwóch pełnych bidonów, na czarną godzinę zapakowałem do plecaka dwie półlitrowe butelki wody mineralnej. Za prowiant miały posłużyć banany oraz batonik energetyczne. Tak wyposażony wyruszyłem na trasę.
Najpierw musiałem przejechać przez cały Kraków aż do Kryspinowa. Przejazd przez tę miejscowość był małym koszmarem. Lawirowałem pomiędzy samochodami i cały czas musiałem uważać, aby nie wjechać w ludzi, którzy byli po prostu wszędzie. Zastanawiam się, jak można odpoczywać w takich warunkach, wśród smrodu spalin i w tumanach kurzu. Mam wrażenie, że w okolicach Kombinatu w Nowej Hucie jest czystsze powietrze i woda.
Za Kryspinowem szło już gładko i niedługo potem wjechałem w cudowną Dolinę Mnikowską. Droga wije się pośród wzgórz, wznosząc się, to opadając, dając sporo cienia, który dzisiaj był bardzo pożądany. Wzniesienia nie są wymagające, więc jechałem w miarę szybko. We Frywałdzie przejechałem pod autostradą i od tej pory, niemal do samych zamkowych wrót, jechałem przez las. W Rudnie musiałem pokonać podjazd, który miejscami miał 13-to procentowe nachylenie, więc gdy dojechałem do zamku, byłem trochę zmęczony.
Tym razem nie wchodziłem do ruin. Zamek był pełen ludzi, którzy korzystając z pięknej niedzielnej pogody, tłumnie odwiedzili to miejsce. Odpocząłem nieco, zrobiłem kilka zdjęć, uszczupliłem zapas bananów i wody mineralnej i po kilkunastu minutach wyruszyłem w drogę powrotną.
Teoretycznie powinno być łatwiej, ale ja nie lubię kompromisów i rzadko wracam tą samą drogą, którą przyjechałem. Skierowałem się więc najpierw do Tenczynka a za nim ponownie „zanurkowałem” w zieloną głębinę lasu. Leśna droga wspinała się w górę i już po kilku kilometrach ponownie znalazłem się na niemalże tej samej wysokości, na jakiej położony jest zamek Tenczyn. Leśna „górska premia” oznaczała, że zaraz rozpocznie się zjazd. A zjazd leśnym duktem daje naprawdę niezapomniane wrażenia.
Ponownie dotarłem do Frywałdu, ale tym razem skierowałem się do miejscowości Sanka. To oznaczało wyzwanie. Rozpoczął się długi, ponad półtorakilometrowy podjazd. Ale warto się trochę pomęczyć. Dwa kilometry dalej rozpoczyna się prawie czterokilometrowy zjazd, którego najszybsza część biegnie przez miejscowość Ryba. Gdybym był ryzykantem i nie zwalniał przed niektórymi zakrętami, spokojnie mógłbym przekroczyć 70 km/h. Byłby niezły ubaw, gdybym zaliczył na rowerze mandat za przekroczenie dopuszczalnej prędkości…
Dojechałem do drogi 780, która zaprowadziła mnie do Liszek. Potem skierowałem się do Piekar i w końcu dotarłem do ulicy Mirowskiej. Przejechałem na drugi brzeg Wisły i… dalej był już rutynowy powrót do domu.
Ruiny zamku pod nieba błękitem...
…i wśród soczystej zieleni
Ruiny Zamku Tenczyn