Jak zwykle sam
Mija właśnie pierwszy tydzień czerwca, a ja tylko raz jeździłem na rowerze. Oj niedobrze, niedobrze – pomyślałem dzisiaj, gdy wróciłem z pracy do domu. Spojrzałem na niebo. Gdzieś na wschodzie zauważyłem ciemniejsze chmury, ale nic poza tym. Przełknąłem więc namiastkę obiadu, odpocząłem chwilę, wskoczyłem w rowerowe ciuchy i wyruszyłem.
Trasa nie obfitowała w żadne wodotryski, można powiedzieć, że w jakimś sensie była rutynowa, ale jest jedną z moich ulubionych. Najpierw przejazd na Rybitwy, potem ścieżka rowerowa w stronę centrum miasta wzdłuż ulicy Lipskiej, przeskok do Nowohuckiej a zaraz potem skręt w stronę Łęgu. Jadąc wzdłuż Wisły dojechałem do Mogiły a parę kilometrów dalej dotarłem do Igołomskiej. I znów kilka kilometrów, by skręcić w stronę Ruszczy. Stamtąd kierowałem się na zachód w stronę Nowej Huty, ale tuż przed Cmentarzem Grębałowskim odbiłem na północ i dopiero potem ponownie skręciłem na zachód. Dojechałem do osiedla Piastów, potem ulicą Powstańców dotarłem aż do 29 Listopada. Pojechałem dalej na zachód, dotarłem do Pachońskiego, skręciłem w Łokietka, aby po niecałych trzech kilometrach znowu skręcić na zachód w ulicę o nazwie Gaik. „Przeskoczyłem” przez Jasnogórską i bocznymi ulicami dojechałem do Pasternik a stamtąd do Rząski. Potem pojechałem do Balic i do Kryspinowa. Jadąc ulicą Księcia Józefa skręciłem w Orlą, aby dojechać do Mirowskiej a potem przez kładkę nad Wisłą do toru kajakowego. W tym momencie licznik wskazywał 80 kilometrów z groszami. Od tego miejsca miałem do domu jeszcze około 20 spokojnych kilometrów.
Wracając, spotkałem cały peleton bikerów jadących w tym samym, co ja, kierunku. Utrzymywali niezłe tempo i jadąc stosunkowo wąską drogą po nadwiślańskim wale, wyglądali naprawdę niesamowicie. Nie liczyłem, ale było ich przynajmniej dwadzieścioro kilkoro – kobiet i mężczyzn w różnym wieku. Jakiś czas jechałem wśród nich i muszę przyznać, że jazda w peletonie ma dużo zalet. Przy okazji gorąco ich pozdrawiam. Powoli i ostrożnie wyprzedzałem i w końcu obok mnie nie było już nikogo… Jak zwykle sam, w ciszy akcentowanej szumem wiatru, w progach krakowskiej nocy wróciłem do domu.