Ale za to niedziela
W piątek byłem zmęczony, w sobotę lało, a więc dzisiaj byłem już na poważnym „głodzie”. Zaraz po zakończeniu Grand Prix Monaco wsiadłem na rower i wyruszyłem na przejażdżkę. Początkowo planowałem, że zaliczę średni dystans, czyli jakieś 50 km, ale jechało się tak fajnie, że nawet nie zauważyłem, kiedy z 50 km zrobiło się najpierw 60 a potem 70, 80, 90. Jak już to do mnie dotarło, to pomyślałem, że warto jeszcze trochę popedałować i przekroczyć granicę 100 km.
W niedzielę zazwyczaj unikam najbardziej popularnych szlaków rowerowych, ponieważ panuje na nich niemiłosierny tłok. Dzisiaj złamałem trochę tę zasadę i przejechałem kilka kilometrów po Wiślanym Szlaku Rowerowym. I rzeczywiście musiałem być szczególnie ostrożny, bo szlak ten przypominał raczej Aleje Trzech Wieszczów w godzinach szczytu niż spokojną peryferyjną uliczkę. To wygląda tak, jakby w Krakowie była tylko jedna ścieżka rowerowa. I rzeczywiście, jeśli wziąć pod uwagę walory widokowe oraz stopień trudności, trasa ta należy do czołówki. Być może Lasek Wolski jest widokowo ładniejszy, ale jakoś trudno wyobrazić sobie całe rodziny z małymi dziećmi szalejące na stromych podjazdach.
Do domu wracałem ścieżką rowerową wzdłuż ulicy Lipskiej. Ostatnio bardzo często jeżdżę tą trasą. Byłem tam między innym 26 maja. Przejeżdżając przez jedno ze skrzyżowań widziałem ślady wypadku, połamane plastiki, zniszczony sygnalizator, uszkodzoną wiatę przystanku. Dzisiaj w tym miejscu zobaczyłem krzyż i znicze. Sprawdziłem w sieci. Okazało się, że właśnie wtedy, 26 maja, zaledwie godzinę przed tym, jak tamtędy jechałem, zginął w tym miejscu kierujący skuterem. Wjechał w niego samochód, który prawdopodobnie przejeżdżając na czerwonym świetle, uderzył w inne auto, odbił się i staranował skuter, sygnalizator i przystanek. Aż strach pomyśleć, co mogło się stać, gdyby chodnikiem szli ludzie a ścieżką rowerową jechali rowerzyści.
Życie choć piękne tak kruche jest
Wystarczy jedna chwila by zgasić je…