By szczyty zdobywać...
…trzeba wcześniej sporo się napocić. Niespecjalnie ekscytuje mnie jazda po mieście, ale w lipcu niestety nie miałem zbyt wielu okazji, aby z niego uciec i musiałem się zadowolić przemierzaniem miejskich szlaków. Jak się nie ma, co się lubi to się lubi, co się ma – powiada przysłowie. Nie chciałem jednak, aby było zbyt łatwo, więc każda z tych tras była w jakiś sposób urozmaicona. I tak było także dzisiaj.
Dziwnie i zupełnie niewytłumaczalnie się złożyło, że na mapie Krakowa pozostało jeszcze kilka nieodwiedzonych miejsc lub tras. Dzisiaj postanowiłem nadrobić to ewidentne niedopatrzenie. Dlatego najpierw skierowałem się do Zamku w Przegorzałach. Zamek ten jest malowniczo położony na jednym ze wzgórz powyżej ulicy Księcia Józefa, przy czym słowo „powyżej” jest tutaj kluczowe. Podjazd ulicą Jodłową zapewnia miejscowe atrakcje w postaci 13-procentowego nachylenia. A że nie zamierzałem się specjalnie rozczulać nad sobą, więc tętno w okolicach 160 uderzeń na minutę było tutaj raczej normą iż precedensem. Zamek został zdobyty a nagrodą był zjazd tą samą drogą, którą tam przybyłem.
Z Przegorzał do drugiego celu przejażdżki miałem przysłowiowy rzut beretem. Zamierzałem dojechać do ZOO, ale od strony ulicy Księcia Józefa czyli aleją Wędrowników. Owa aleja o jakże miłej dla ucha nazwie i szerokości uliczki osiedlowej, charakteryzuje się głównie tym, że na długim odcinku pnie się w górę z podobnym wdziękiem jak wspomniana powyżej ulica Jodłowa. Zapewnia jednak dodatkowe atrakcje widokowe w postaci pejzażu południowo-zachodniej części Krakowa, tudzież pięknej kapliczki Matki Boskiej, której nie udało mi się uwiecznić na fotografii. Dlaczego? Bo zdjęcie wyszło zamazane? Dlaczego? Bo trudno jest zrobić dobre zdjęcie trzymając jedną ręką aparat fotograficzny. Dlaczego jedną? Bo druga odganiała komary…
I tak na marginesie tej opowieści chciałbym wtrącić słów kilka o pogodzie. W maju lało dwa tygodnie, zanim pojawiła się powódź. Aby osiągnąć ten sam efekt, czerwiec potrzebował już tylko tygodnia opadów. Teraz w lipcu wystarczyły dwa dni. Strach pomyśleć, co będzie w sierpniu… I stąd apel. Panowie (i Panie) – nie sikamy pod drzewami, w ogóle nie sikamy w naturze – to grozi powodzią!
Wracam do głównego wątku. Dojechałem do ZOO. Rzecz jasna, nie mogłem sobie pozwolić na odpoczynek bo mój relaks byłby jednocześnie radosną biesiadą tutejszych komarów. Nie mając wyjścia, wykonałem zatem relaksujący zjazd, przerywany na każdym zakręcie nagłym przypływem adrenaliny stanowiącym reakcję organizmu na naturalne pytania w stylu „co jest za zakrętem” lub „ciekawe, czy ten zakręt da się przejechać z taką prędkością”.
A potem już, niczym w piosence Grzegorza Turnaua, nie działo się nic i nie stało się nic aż do końca…