Zamek Tęczyn
Wyprawę zaplanowałem począwszy od skrzyżowania ulic Królowej Jadwigi i Piastowskiej, skąd wyruszyłem na zachód. Dojechałem do Kryspinowa, gdzie skręciłem w kierunku Cholerzyna, mijając po drodze zalew wypełniony półnagim tłumem spragnionych słońca ludzi. Przebrnąłem przez wszechobecne zapachy hamburgerów, hot-dogów i innego „prawie-jedzenia” i pojechałem w stronę Mnikowa. Tam skręciłem na północ a następnie na zachód, aby znaleźć się w objęciach Doliny Mnikowskiej. To tutaj rozpoczęła się najpiękniejsza część trasy, która od tej pory wiodła już wyłącznie pośród lasów. Przejechałem pod autostradą Kraków-Katowice i kilkaset metrów za nią skręciłem ze szlaku Greenway na Jurajski Szlak Rowerowy Orlich Gniazd, który biegnąc poprzez gęste lasy zawiódł mnie do stóp zamku.
Tam miałem do wyboru dłuższą lecz lżejszą trasę oraz zdecydowanie krótszą, ale pnącą się w górę ścieżkę poprzez las. Ścieżka wydawała mi się przejezdna, więc wybrałem ją. Zanim to jednak uczyniłem, pomny epickiej walki z armią komarów w Dolinie Bolechowickiej, zatrzymałem się, otworzyłem plecak i wyciągnąłem „Die Wunderwaffe gegen Moskitos” (niech germaniści wybaczą okaleczanie języka Goethego)… Używszy spryskiwacza namaściłem wystające członki i pewien zwycięstwa ruszyłem w górę.
Zrazu dukt piął się nieśmiało w górę, jakby zapraszając do skorzystania z jego uroków. Tu i ówdzie trafiałem co prawda na wystające korzenie, tudzież łachy piasku, ale nie było źle. Azaliż ścieżka owa okazała się zwodnicza jak przebiegła niewiasta. Najpierw mamiła swoimi wdziękami, zdawała się mówić „patrz człowiecze, jaka jestem łagodna, nie wahaj się, zaniosę Cię ku szczytom”, czule łagodziła zmęczenie lekkimi zakrętami. Z czasem jednak poczęła ukazywać swoje prawdziwe oblicze. Coraz trudniej było się wspinać, nachylenie zaczęło przekraczać 20%, luźne kamienie, wystające korzenie, piasek utrudniały jazdę. Jednym słowem zaczęły się „schody”. Ja jednak brnąłem dalej tym bardziej, że pośród drzew na szczycie zacząłem dostrzegać mury zamczyska. W pewnym momencie musiałem zejść z roweru i kontynuować podejście pieszo. Wówczas, wódz armii komarów ujrzawszy łatwą zdobycz, przegrupował siły i wydawszy rozkaz ataku, ruszył na mnie z całym impetem tysięcy spragnionych krwi wojowników. Jednakże srodze musiał się zawieść, gdyż użyta przeze mnie mikstura skutecznie zabezpieczyła mnie przed desantem wroga. Komary jednak były uparte a może szwankowała ich komunikacja, więc raz za razem przypuszczały kolejny atak. W ich towarzystwie dotarłem wreszcie do wrót zamku.
Zaczynał się wieczór. Reżyser oświetlenia zadbał o niepowtarzalny klimat. Wystarczyło przymknąć oczy, aby przenieść się w czasie do XV - XVI wieku. Pośród szumu drzew zdawało się słyszeć tętent końskich kopyt na brukowanym dziedzińcu, szczęk rycerskich zbroi, biesiadne toasty. Tutaj czas się zatrzymał. Tam za murami jest obcy, często nieprzyjazny świat, wyzute z romantyzmu imperium wiecznej pogoni za „chińską” podróbką szczęścia. Tutaj chciałoby się paść pośród ruin kaplicy i zawołać „azyl”…
I chociaż wśród legend związanych z zamkiem nie ma opowieści o białej damie, to mnie było dane ją spotkać. Muszę przyznać, że efekt był piorunujący, gdy pośród ruin spotkałem pannę młodą, która właśnie tutaj zapragnęła zostać sfotografowana ze swoim świeżo poślubionym małżonkiem. A muszę przyznać, że kształty owej damy były iście piętnastowieczne i w niczym nie przypominały współczesnych tzw. ideałów kobiecości, czyli produktów „kobieto-podobnych” o wadze nie przekraczającej 40 kg i wzroście powyżej 178 cm ;).
Była więc magia średniowiecza, była biała dama ale czas płynął nieubłaganie i musiałem w końcu wrócić do XXI wieku mając w uszach refren „21st Century Man” Electric Light Orchestra:
Though you ride on the wheels of tomorrow (tomorrow)
You still wander the fields of your sorrow
What will it bring?
Uzupełniona trasa w formacie GPX
(Widok na zamek od południowego zachodu)
(Sień)
(Wieża Nawojowa)
(Budynek bramny i resztki pokoi dla straży)
(Pozostałości czworobocznej wieży)
(Widok na basteje)
(Biała Dama?)