Puszcza Niepołomicka
Po wczorajszych 115 kilometrach w bądź co bądź górzystych krajobrazach, zamierzałem spędzić niedzielę na absolutnym lenistwie, czule przytulając pilota od telewizora. Jednak już około 11 zacząłem tęsknić za naturą i porzuciłem myśl, aby już do końca dnia zajmować się „niczym”. Wczorajsze odparzenia w okolicach skrywanej zazwyczaj części ciała przestały dokuczać a więc odpaliłem MapSource i pospiesznie wybrałem trasę. Trasa miała być w miarę łatwa, czyli raczej płaska. Okolice Krakowa to jednak nie jest Mazowsze, więc sformułowanie „raczej płaska” powinno brzmieć „możliwie najmniej pagórkowata”. Wybór padł na kierunek wschodni czyli okolice Puszczy Niepołomickiej. Z mapy wynikało, że mam do przejechania około 80 kilometrów, co wydawało mi się w miarę rozsądnym dystansem. Wypełniłem więc bidony życiodajnym płynem, zapakowałem do plecaka banany i batony, wskoczyłem w nowego „pampersa” i ruszyłem w drogę.
Pierwszy etap wiódł przez Kokotów, Węgrzce Wielkie, Zakrzów i Gruszki. Na tym fragmencie trasy zaliczyłem dwa niewielkie, dwustu kilkudziesięcio metrowe wzniesienia. Trochę żałowałem, że nie założyłem błotników. Trwa kolejne wielkie sprzątanie po wielkiej wodzie, więc często napotykałem „strumienie” płynące w poprzek drogi. Minąłem Szarów i Kłaj i po raz pierwszy tego dnia wjechałem do puszczy.
Tak na marginesie muszę zaznaczyć, że większość z wymienionych miejscowości ma szczególne znaczenie dla wszystkich, którzy mieszkali bądź nadal mieszkają na wschód od Krakowa i którzy mieli szczęście studiować w Królewskim Mieście. Jako rodowity Tarnowianin, ileż to razy przejeżdżałem pociągiem przez Kłaj, Szarów, Staniątki, Podłęże… W pewnym sensie, każda moja wycieczka w te okolice to podróż sentymentalna do niezbyt jeszcze odległych, ale przecież już nie wczorajszych czasów.
Wjechałem więc do puszczy, ale nie zabawiłem w niej długo i w okolicach rezerwatu Długosz Królewski odbiłem w stronę Staniątek by za Damienicami ponownie zapuścić się w bezkres zieleni. Uciekając przed komarami – a jest ich mnóstwo tego roku, co nie powinno dziwić przez wzgląd na wszechobecne bajora – dotarłem do Baczkowa i jadąc wzdłuż wschodniej granicy lasów minałem Gawłówek, Mikluszowice, Dziewin. Potem z głównej drogi skręciłem w stronę miejscowości Drwinia i ujechawszy może ze dwa kilometry, zatrzymałem się. Nie mając ani akwalungu, ani peryskopu, nie zaryzykowałem wjechania w nurt „rzeki”, która tymczasowo powstała na skutek przelewania się wody z jednego pola na drugie pole. Może nie było tam zbyt głęboko, ale jakoś nie miałem ochoty zanurzać mojego Gianta po same osie. W tym momencie wiedziałem już, że do zaplanowanych 80 kilometrów dojdzie ileś tam nieplanowanych.
Wróciłem w stronę Drwini i widząc na mapie wąską gruntową drogę w stronę lasu, bez specjalnego zastanowienia skręciłem w nią. Garmin bombardował mnie komunikatami w stylu „zawróć, jeśli to możliwe”, ale ignorowałem je z absolutną premedytacją. A jazda przez podmokły las drogą gruntową była niezłym wyzwaniem a w zasadzie slalomem pomiędzy kałużami i świeżym błotem. Po kilku kilometrach okazało się, że miałem „nosa” i w Chobocie wróciłem na właściwy szlak.
Za Wolą Zabierzowską ponownie skręciłem w stronę Puszczy Niepołomickiej i Drogą Królewską dojechałem do Niepołomic. Tutaj dopadł mnie mały kryzys. Jadąc w miarę płaski etap, osiągnąłem niezłą jak na mnie średnią prędkość. Mając w „nogach” całą wczorajszą wyprawę, zacząłem odczuwać zmęczenie. Do Krakowa pozostało wprawdzie niewiele kilometrów, ale krajobraz zmienił się z płaskiego w pagórkowaty. Niewielkie co prawda te wzniesienia, ale tego dnia i w tym upale okazały się męczące.
Starając się zachować rozsądne tempo, przejechałem przez Podłęże, ponownie minąłem Zakrzów i jadąc przez Ochmanów i Zabawę dojechałem do Wieliczki. To właśnie w Wieliczce osiągnąłem największą tego dnia wysokość 282 m n.p.m. Jakież to skromne osiągnięcie w porównaniu z „wczorajszą” Lancokoroną, ale dzisiaj było to maksimum, na jakie było mnie stać.
Potem było już tylko z górki i po przejechaniu 91 kilometrów mogłem nareszcie wyłączyć wszystkie moje elektroniczne gadżety ;), wskoczyć pod prysznic i… pójść na spacer, aby „pochwalić” się światu piękną opalenizną ;).
Pierwotnie planowana trasa w formacie GPX