Urodzinowo
W dniu urodzin zazwyczaj wybierałem się na jakąś dłuższą, nostalgiczną
wyprawę do miejsc, które przypominały mi minione kilkadziesiąt lat. Tym razem w
ogóle ucieszyłem się, że pogoda pozwoliła mi zaliczyć przejażdżkę w realu, bo tak
chłodnego maja nie było od wielu lat. Nie miałem jakiegoś ekstra planu. Po tak
długim okresie spędzonym głównie na trenażerze, każda trasa jest ciekawa i
ekscytująca. Dzisiaj pojechałem na północny-zachód, co w moim przypadku
oznaczało, że muszę najpierw przejechać przez miasto. No i to nie był dobry
pomysł. Wczesne popołudnie to godziny szczytu, a jeśli dodam, że od jakiegoś
czasu Kraków jest jednym wielkim placem budowy infrastruktury komunikacyjnej,
to wizja przejazdu przez to miasto staje się koszmarem przeniesionym ze złych
snów do rzeczywistości. A poza tym jakoś głupio na super-rowerze poruszać się
po ścieżkach rowerowych. Wyjścia jednak nie miałem, więc przedarłem się przez
centrum, dotarłem do Salwatora, a potem swoją frustrację wyładowałem w bardzo
zdrowy sposób poprzez pobicie osobistego rekordu segmentu Wioślarska –
Mirowska. A potem przejechałem przez Kryspinów, Cholerzyn, Mników, Czułów, Baczyn,
Kopce, Nawojową Górę i dotarłem do Krzeszowic. Tam wpadłem na głupi pomysł, aby
w kierunku Krakowa wrócić drogą wojewódzką numer 79. Nie jestem „cykorem”, ale
gdy siódme auto wyprzedziło mnie w takiej odległości, że lekko wyciągniętą ręką
mogłem pogłaskać karoserię, pomyślałem, że głupio byłoby odejść do wieczności w
dniu własnych urodzin i skręciłem w pierwszą lepszą drogą wiodącą na północ. Wkrótce
przemknąłem przez Rudawę, Brzezinkę, Więckowice i pojawiłem się w Zabierzowie.
Tam przez chwilę ponownie musiałem zmierzyć się z potężnym ruchem ulicznym, ale
wkrótce uciekłem w kierunku Balic, gdzie skręciłem w stronę Krakowa,
rozpoczynając powrót do domu. I znów musiałem przejechać przez całe miasto,
mając oczy dookoła głowy i zastanawiając się, jak ten problem rozwiązać w
przyszłości? To po prostu strata czasu, bo jazda przez zakorkowany gród nie
jest ani ciekawa, ani romantyczna, ani bezpieczna.
Tak minął dzień moich kolejnych urodzin. Nie było tortu ze
świeczkami, bo to bomba kaloryczna, a zdmuchnięcie takiej liczby świeczek
mogłoby przerastać moje VO2Max. Nie było ekstra przejażdżki. Nie było nawet
nostalgicznego powrotu do przeszłości i rozważania, co mogłem zrobić inaczej. Nawet
selfie sobie nie zrobiłem w tym dniu. To przecież zupełnie normalny dzień,
który minie jak każdy inny, bezpowrotnie przenosząc minione chwile do archiwum
pamięci, by w zamian odkryć kolejne nieznane lądy życia.