Dalej do wiosny?
Cóż. Ogłaszam, że ogłoszenie ogłaszające rychłe nadejście wiosny,
jest chwilowo nieaktualne. Czy jednak mogło być inaczej, skoro:
- umyłem rower zimowy,
- odkręciłem błotniki,
- umyłem samochód żony?
Nie wierzę w żadne prawa z gatunku praw Murphy’ego, ale faktem
jest, iż pogoda – jak w to marcu – diametralnie się zmieniła. Widząc o poranku
mokre ulice, pomyślałem, że policzone są godziny czystego roweru, a i nadszedł
czas, aby z powrotem przykręcić błotniki i wyglądać mniej profesjonalnie. Na
szczęście pogoda poprawiła się, to znaczy, poprawiła się w kontekście deszczu,
bo temperatura pozostała bez zmian, czyli kilka stopni powyżej zera.
Wyruszyłem wczesnym popołudniem nie bacząc na zachmurzone niebo.
Spodziewałem się, że mogę mieć małe problemy „energetyczne”, bo ostatnio znów
dołapał mnie katar – czwarty w ciągu pięciu tygodni. Na szczęście, a może na
nieszczęście, był to katar alergiczny. Jestem uczulony na roztocza, które jak
wiadomo żyją w kurzu domowym, którego jak wiadomo nie sposób zupełnie
wyeliminować z otoczenia. A ponieważ przez ostatni czas prowadziłem krucjatę
przeciwko [niech to na razie pozostanie tajemnicą], nawdychałem się tego
dziadostwa i kichałem jak najęty. No więc spodziewałem się, że będę słaby
niczym Mandaryna w Sopocie, a tymczasem okazało się, że jest całkiem „wporzo”.
Dlatego zamiast planowanych góra czterdziestu kilometrów, dorzuciłem piętnaście
więcej, „bawiąc” się na sam koniec na stromych uliczkach nieopodal ulicy
Ochota.
Rzadki to widok - czysty „zimowy” rower bez błotników.