Wieczorna łatwizna
Zaczynam pracę o szóstej rano. Mógłbym rozpocząć później, a w
zasadzie o dowolnej porze, ale im wcześniej zacznę, tym prędzej skończę i jeszcze
przez jakiś czas zdążę załapać się na ostatnie promienie popołudniowego słońca.
Jazda w ciemności ma swoje plusy, ale nie oszukujmy się – do specjalnie
ekscytujących nie należy. Świat punktowo wyrwany z ciemności światłem ulicznych
latarni nie pociąga mnie swoim urokiem. Czasem można zrobić fajne zdjęcia, a czasem
przemyśleć to i owo w trakcie długiego i trochę beznamiętnego pedałowania.
Katalog wieczornych tras też jest nieco ograniczony, bo wybierając je, bardzo
często kierowałem się wspaniałością widoków, których teraz jestem pozbawiony.
Dlatego dzisiaj po raz kolejny wybrałem dramatyczną łatwiznę. Najpierw
dojechałem na Zabłocie, tam wjechałem na nadwiślańską ścieżkę rowerową, którą
dotarłem do Stopnia Wodnego Kościuszko. Przejechałem na drugi brzeg i jadąc
wzdłuż Wisły, podążałem w stronę miasta. Dojechałem na Dąbie, gdzie wjechałem
na totalnie zakorkowany most. Na szczęście korki mnie nie dotyczą. Lawirując pomiędzy
samochodami, uciekłem stamtąd i przez Rybitwy wróciłem do domu. I to już koniec
historii tego wieczoru.