Skurcze na pożegnanie kwietnia
We wtorek lało i było zimno. W środę lało i było zimno. W czwartek lało i było zimno. W piątek lało i było zimno. Sorry… taką mamy wiosnę. W sobotę nie lało, ale nie miałem czasu. Niedziela powitała mnie deszczem, ale popołudniu wiatr rozpędził chmury, pojawiły się skrawki błękitu i nawet słońce przypomniało sobie, że istnieje. Pomyślałem, że to dobry moment, aby zaliczyć małą aktywność na pożegnanie kwietnia. Szybko przebrałem się w… jesienny zestaw ciuchów rowerowych i ruszyłem przed siebie. Niezaspokojony głód jazdy sprawił, że zamiast zacząć od spokojnej rozgrzewki w płaskim krajobrazie, od razu zacząłem mocno cisnąć i szukać wyzwań na okolicznych pagórkach. Początkowo było całkiem fajnie i nawet nie przeszkadzał mi zimny wiatr – mnie przecież było gorąco. Jednak później zaczęły mnie łapać skurcze. Chyba po raz pierwszy tak częste i tak bolesne. Zwolniłem do prędkości rekreacyjnej, a wkrótce doszedłem do wniosku, że chyba czas wracać.