Bieg czasu
Względność postrzegania czasu fascynuje mnie. Gdy byłem dzieckiem,
rok wydawał się nieskończenie długi, a dorosłość odległa bardziej niż najdalsza
znana galaktyka. Problem deficytu czasu nie istniał – wydawał się być baśniowym
tworem ze świata dorosłych. Czerpałem więc z tego dobrodziejstwa pełnymi
garściami, jakby podświadomie czując, że stan ów wiecznie trwać nie będzie. Nie
pamiętam już, kiedy to się zmieniło, kiedy nadszedł ten moment, gdy czas zaczął
przyspieszać i gnać coraz prędzej. Senny, leniwy, detaliczny lot kartek z
kalendarza został zastąpiony hurtowym upadkiem całych miesięcy i lat. Rok za
rokiem, dekada za dekadą…
Dopiero co podsumowywałem poprzedni rok i z nadzieję wchodziłem w
kolejny. Dopiero co snułem plany wiosennych i letnich przejażdżek. Tymczasem
znów zima, znów święta Bożego Narodzenia, a huk fajerwerków za oknem nie
pozostawia żadnych złudzeń, że nadszedł zmierzch kolejnego roku. A dobry był to
rok. Dobry pod każdym względem, a w sferze duchowej spokojnie mogę zaryzykować
stwierdzenie, że nawet przełomowy. Skupię się jednak na jego rowerowej części,
którą dzisiaj symbolicznie zamknąłem wycieczką do Puszczy Niepołomickiej. Pogoda
była prawie idealna, świeciło słońce, a nade mną królowało błękitne niebo. Miałem
więc czas, aby wspomnieć minione dwanaście miesięcy, zanim ich echo na wieki ucichnie
w studni przeszłości.
Pobiłem
swój rekord rocznego przebiegu. Wyraźniej niż rok wcześniej i niewiele zabrakło,
abym złamał granicę jedenastu tysięcy kilometrów. Co ciekawe, jeździłem
rzadziej niż rok wcześniej, z czego wynika, że średni dystans pojedynczej
wycieczki był także rekordowy. Bardzo skromnie wzrosła moja średnia prędkość,
ale jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że pokonałem prawie dziesięć tysięcy
metrów przewyższenia więcej niż rok wcześniej, a mimo to jeździłem szybciej, to
jest chyba całkiem nieźle jak na amatora w średnim wieku. Gdybym naprawdę się
zaparł i zaczął realizować poważny plan treningowy, to… No właśnie. Gdybym się
zaparł, ale się nie zaparłem, bo pomimo tych wszystkich statystyk, w których
lubuję się jako inżynier, nie jeżdżę dla liczb, tabelek i wykresów, ale dla endorfin,
adrenaliny, zdrowia i tego wszystkiego, czego zakręconym na punkcie roweru
tłumaczyć nie trzeba. I niech tak pozostanie w nowym roku…
2016 w kalejdoskopie