Niedoceniane drogi
Zakończyły się moje rowerowe podboje części Dolnego Śląska. W
niedzielny wieczór wróciłem do Krakowa, mocno kombinując, bo pomimo zakończenia
Światowych Dni Młodzieży, zjazdy z autostrady znajdujące się najbliżej mojego
domu wciąż były zamknięte. Poniedziałek poświęciłem na przywrócenie roweru do
stanu idealnej czystości, aby dzisiaj móc w pełni cieszyć się jazdą.
Z radością pokonywałem kolejne kilometry, z wrażenia zapominając
nawet, że robi się coraz goręcej, co w typowy sposób, czyli przez lekkie
odcięcie, zemściło się na mnie pod koniec przejażdżki. Scenariusz wycieczki był
klasyczny dla wyścigów, czyli najpierw dużo płaskiego, a na koniec, gdy sił już
nieco ubywało, sporo pagórków. Scenografia miała swój początek w Krakowie, a
potem były Węgrzce Wielkie, Grabie, Niepołomice, Puszcza Niepołomicka, Kłaj,
Targowisko, Niegowić, Gdów, Stadniki, Dobczyce. Tam pożegnałem płaskie tereny,
by na ostatnich dwudziestu kilku kilometrach zaliczyć Koźmice Małe, Gorzków,
Świątniki Górne. W tym miejscu spotkałem młodego człowieka, którego najpierw dość
łatwo wyprzedziłem, a który potem z łatwością doszedł mnie na zjazdach. Prawdę
mówiąc, z zazdrością patrzyłem na jego technikę pokonywania zakrętów, na
których ja zachowawczo zwalniałem, a on przejeżdżał przez nie idealnym,
niezachwianym torem. Na kilku kolejnych podjazdach udało mi się nie tracić
dystansu, ale w końcu przypomniałem sobie, że muszę zostawić sobie choć odrobinę
energii na ostatni tego dnia podjazd, czyli ulicę Sawiczewskich. Sympatyczny
człowiek pomknął więc w swoją stronę, a mnie delikatnie odcięło zaraz po
rozpoczęciu kilometrowej wspinaczki – skutki zbyt skromnego odżywiania się na
trasie i niewłaściwego nawadniania.
Kilka dni spędzone w zupełnie innych krajobrazach i
kilkaset kilometrów przejechanych po drogach, które w wielu przypadkach drogami
są jedynie z nazwy, sprawiło, że dzisiejsza trasa, chociaż doskonale mi znana,
była jak nie z tego świata. Gładki asfalt, którego nie „zdobiły” żadne dziury,
starannie wymalowane linie, dobre oznakowanie – czyli wszystko to, co jest niedoceniane,
dopóki człowiek nie znajdzie się tam, gdzie tego nie ma. No i ten cudowny widok
gór na horyzoncie, chociaż to akurat nie jest zasługą lokalnych samorządów,
lecz natury.