Burza
Piątek. Początek weekendu i… urlopu. Widząc przyjazne niebo za
oknem, podarowałem sobie śledzenie na żywo 19 etapu Tour de France. Etap
płaski, szanse na emocje prawie żadne, a wieczorna przejażdżka bezcenna.
Wyszedłem z rowerem przed dom i od razu zauważyłem, że nie całe niebo wygląda
sympatycznie. Hen na południowym zachodzie płynęły sobie ciemne chmury, a na
ich kursie ewidentnie znajdowało się osiedle, na którym mieszkam. Burza to
zjawisko lokalne, a więc pomyślałem sobie, że pojadę sobie tam, gdzie niebo
niebieskie i trawy zielone, spokojne strumienie i łagodne powiewy wiatru. Zapachniało
poezją… Pojechałem więc wprzódy na północ, potem na zachód, potem na południe,
później znów na zachód. W końcu zawróciłem i pomknąłem na wschód. Cały czas
widziałem na południu czarne chmury, które zdawały się powoli odpływać na
wschód. Trochę nawet pokropiło, ale to wszystko. Widząc, że pogoda nie jest
taka zła, w ostatniej chwili zdecydowałem się na lekkie wydłużenie trasy. To
nie był najlepszy pomysł…
Dojechałem do Brzegów i zorientowałem się, że wokół mnie nagle
zrobiło się ciemno. Zaczęło kropić. Zrazu delikatnie i spokojnie, ale z każdą
chwilą coraz mocniej. Szosa wokół mnie szybko zrobiła się mokra, ale jeszcze
nie było źle. Prawdziwa nawałnica dopadła mnie dopiero na podjeździe do
Kokotowa. Z nieba lały się wiadra wody, drogą płynęły strumienie, pioruny
waliły w okolicy. Oczywiście byłem całkowicie przemoczony. W Kokotowie
skręciłem w stronę domu. Miałem do przejechania tylko 6 kilometrów, ale w tych
warunkach to było wyzwanie. Gdzieniegdzie kałuże miały głębokość kilku
centymetrów, gwarantując mi dodatkowy prysznic. Mimo to… uśmiechałem się, a na
jednym ze zjazdów nawet pokrzyczałem sobie z radości. Mniemam, że w tych
warunkach nikt mnie nie słyszał, bo zapewne pomyślałby, że oto jedzie wariat. Czasem
mówię przyjaciołom, że na rowerowych przejażdżkach „czym gorzej, tym lepiej”.
Tak właśnie było dzisiaj.
Totalnie przemoczony, nieco zmarznięty, ale uśmiechnięty od ucha
do ucha, wróciłem do domu. I co za pech. Moja ukochana akurat umyła podłogę,
gdy w drzwiach stanął jej ociekający wodą facet z równie mokrym rowerem. Nie.
Nie zostałem wygoniony na korytarz. Gdy już się przebrałem, ująłem mopa w dłoń
i doprowadziłem przedpokój do stanu używalności ;).
Na spotkanie burzy…