Pchamy! Pchamy! Pchamy!
Gdy łapałem rowerowego bakcyla, nie oznaczało to automatycznego
zainteresowania się wyczynowym kolarstwem. Prawdę mówiąc, nie wyobrażałem
sobie, co może być pasjonującego w kilkugodzinnym obserwowaniu pedałującego
peletonu. Równie nieprawdopodobne wydawało mi się słuchanie komentatorów, no bo
o czym można gadać przez tak długi czas? Przecież to co najciekawsze, dzieje
się dopiero niedaleko przed metą. Oglądnięcie w TVP jednego z etapów Tour de
Pologne, tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie ma czego żałować.
Pozbawiony emocji głos komentatora, który na co dzień zajmuje się milionem
innych dyscyplin sportowych, dyletanta czerpiącego wiedzę o kolarstwie z google’a
i Wikipedii, brzmiał obco, nieciekawie, a wręcz odpychająco. Jednak rok później
przypadkowo włączyłem Eurosport podczas jednego zetapów Tour de France. Włączyłem i przez
kolejne trzy godziny znajdowałem się w zupełnie innym świecie. Postarali się o
to Tomasz Jaroński i Krzysztof Wyrzykowski. Kopalna kolarskiej wiedzy w
połączeniu ze specyficznym poczuciem humoru nie pozwoliło mi oderwać się od
telewizora. Od tej pory stałem się zagorzałym kibicem, starając się nie
przegapić transmisji żadnego z wielkich tourów. Oczywiście w Eurosporcie.
Wczoraj oglądałem sobie spokojnie 14 etap Tour de France. Prawdę
mówiąc, ani przez moment nie przyszło mi do głowy, że ucieczka, w której jechał
Rafał Majka może mieć jakiekolwiek szanse powodzenia. Ale gdy rozpoczął się
ostatni podjazd, gdy na dziewięć kilometrów przed metą Polak wyskoczył do
przodu, a jego przewaga zaczęła rosnąć, w sercu zrodziła się nadzieja, że
nareszcie, że może dzisiaj, może za chwilę będę świadkiem czegoś wielkiego. I
być może nawet zachowałbym resztki spokoju, gdyby nie wspomniani wcześniej
panowie Jaroński i Wyrzykowski. W ostatnich kilkudziesięciu minutach relacji przeszli
samych siebie, odjechali na Mont Ventoux komentatorskiej sztuki, dając
fantastyczny popis spontanicznej ekspresji, emocji i oczywiście poczucia
humoru. Mam nadzieję, że zaczerpnięte z wczorajszej transmisji, tytułowe „Pchamy!
Pchamy! Pchamy!” i inne słowotwórcze, jakże sympatyczne i humorystyczne „smaczki”
przejdą do historii. Bo przecież zawsze będą się kojarzyć z wielkim sukcesem
Rafała Majki, który – mocno wierzę – jest dopiero początkiem wielu polskich
zwycięstw w najważniejszych wyścigach.
Na zakończenie słów kilka o dzisiejszej przejażdżce. Wyjechałem
tuż po jedenastej. Nie był to najlepszy czas. Upał sprawił, że cała moc gdzieś
uleciała. Mocno się nawadniałem, ale niewiele to dawało. Przez kilkadziesiąt kilometrów
jeszcze jako tako dawałem radę, chociaż byłem wyraźnie słabszy niż zwykle.
Ostatnie dwadzieścia parę kilometrów, to jazda na „awaryjnych”. Miękkie
przełożenie, wygodna pozycja na siodełku. Krótko mówiąc: byle do domu.