Z nutką wspomnień
Podobno jakaś straszna wichura nadciąga nad Polskę. Prędkość wiatru ma przekraczać 100 km/h, czyli normalnie strach się bać. Dzisiaj też wiało, ale poza tym, że wiatr potęgował uczucie chłodu, dało się wytrzymać.
Przejażdżkę rozpocząłem identycznie jak dwa dni temu, ale po obowiązkowym przejeździe przez Rybitwy nie skierowałem się do centrum, ale pojechałem do Nowej Huty. Tam zawitałem m.in. na os. Niepodległości, gdzie w bloku zwanym od nazwiska jego projektanta puchatkiem, mieszkała przed laty moja najstarsza siostra. Pamiętam dobrze ów cud socjalistycznego budownictwa. W mieszkaniu trudno było znaleźć choć jedną prostą ścianę, a sufit był równie gładki jak powierzchnia księżyca. W kuchni nie sposób było się przewrócić, bo upadając wcześniej trafiłoby się na ścianę, niźli na podłogę. Przez nieszczelne okna wicher swobodnie wentylował pomieszczenia, co pozwalało na nieprzejmowanie się niedrożnymi przewodami wentylacyjnymi. Czasem zastanawiam się jak wtedy można było żyć? A przecież żyłem wtedy i byłem szczęśliwy. Miałem mnóstwo znajomych, z którymi często się umawiałem, chociaż już nie pamiętam jak to robiłem skoro nie było jeszcze telefonów komórkowych, a i posiadanie stacjonarnego aparatu nie należało do standardu. Na przekór codziennej, siermiężnej, robotniczo-chłopskiej szarości wierzyłem, że to się zmieni. No i zmieniło się…