On i ja
Bikestats to wspaniały serwis, który w pewnym sensie zainspirował mnie do stworzenia własnego bloga rowerowego.
Przez długi czas udawało mi się integrować obie strony internetowe. Opisy aktywności prezentowane były z poziomu
bloga Bikestats, a pozostałe wpisy, statystyka oraz opisy rowerów znajdowały się w serwisie xanadu.com.pl.
Takie rozwiązanie miało jednak pewne wady. Chcąc prezentować podsumowania moich aktywności, musiałem się uciekać
do tworzenia skryptów pobierających dane z mojego serwera i wstawiających odpowiedni kod na stronie bloga Bikestats.
Odpowiednie skrypty zapewniały także obsługę zdjęć dołączanych do postów. Funkcja wyszukiwania działała wyłącznie
w obrębie pojedynczego serwisu. Takich problemów mógłbym pewnie przytoczyć jeszcze więcej, ale te były najbardziej
uciążliwe. A nawet, gdyby ich nie było, to zdecydowanie łatwiej jest utrzymywać jeden serwis niż dwa.
Postanowiłem zatem przenieść opisy wszystkich aktywności rowerowych na mój prywatny blog. Aby jednak były dostępne
także z poziomu serwisu Bikestats, utworzyłem własny szablon strony, w którym dokonuję przekierowania do mojego bloga.
Przekierowanie powinno zadziałać automatycznie. Jeśli tak się nie stało, to po prostu kliknij w link:
Bikes in White Satin++
Copyright © 2010-2019, Piotr W. • Inspiracja: Monika M.
Sobota, 8 czerwca 2019 • Kategoria Małopolska • Komentarze: 0
Czwartek, 6 czerwca 2019 • Kategoria Małopolska • Komentarze: 0
Środa, 5 czerwca 2019 • Kategoria Małopolska • Komentarze: 0
Niedziela, 2 czerwca 2019 • Kategoria Małopolska • Komentarze: 0
Piątek, 31 maja 2019 • Kategoria Małopolska • Komentarze: 0
Niedziela, 19 maja 2019 • Kategoria Małopolska • Komentarze: 0
Sobota, 11 maja 2019 • Kategoria Małopolska • Komentarze: 0
Środa, 8 maja 2019 • Kategoria Małopolska • Komentarze: 0
W dniu urodzin zazwyczaj wybierałem się na jakąś dłuższą, nostalgiczną
wyprawę do miejsc, które przypominały mi minione kilkadziesiąt lat. Tym razem w
ogóle ucieszyłem się, że pogoda pozwoliła mi zaliczyć przejażdżkę w realu, bo tak
chłodnego maja nie było od wielu lat. Nie miałem jakiegoś ekstra planu. Po tak
długim okresie spędzonym głównie na trenażerze, każda trasa jest ciekawa i
ekscytująca. Dzisiaj pojechałem na północny-zachód, co w moim przypadku
oznaczało, że muszę najpierw przejechać przez miasto. No i to nie był dobry
pomysł. Wczesne popołudnie to godziny szczytu, a jeśli dodam, że od jakiegoś
czasu Kraków jest jednym wielkim placem budowy infrastruktury komunikacyjnej,
to wizja przejazdu przez to miasto staje się koszmarem przeniesionym ze złych
snów do rzeczywistości. A poza tym jakoś głupio na super-rowerze poruszać się
po ścieżkach rowerowych. Wyjścia jednak nie miałem, więc przedarłem się przez
centrum, dotarłem do Salwatora, a potem swoją frustrację wyładowałem w bardzo
zdrowy sposób poprzez pobicie osobistego rekordu segmentu Wioślarska –
Mirowska. A potem przejechałem przez Kryspinów, Cholerzyn, Mników, Czułów, Baczyn,
Kopce, Nawojową Górę i dotarłem do Krzeszowic. Tam wpadłem na głupi pomysł, aby
w kierunku Krakowa wrócić drogą wojewódzką numer 79. Nie jestem „cykorem”, ale
gdy siódme auto wyprzedziło mnie w takiej odległości, że lekko wyciągniętą ręką
mogłem pogłaskać karoserię, pomyślałem, że głupio byłoby odejść do wieczności w
dniu własnych urodzin i skręciłem w pierwszą lepszą drogą wiodącą na północ. Wkrótce
przemknąłem przez Rudawę, Brzezinkę, Więckowice i pojawiłem się w Zabierzowie.
Tam przez chwilę ponownie musiałem zmierzyć się z potężnym ruchem ulicznym, ale
wkrótce uciekłem w kierunku Balic, gdzie skręciłem w stronę Krakowa,
rozpoczynając powrót do domu. I znów musiałem przejechać przez całe miasto,
mając oczy dookoła głowy i zastanawiając się, jak ten problem rozwiązać w
przyszłości? To po prostu strata czasu, bo jazda przez zakorkowany gród nie
jest ani ciekawa, ani romantyczna, ani bezpieczna.
Tak minął dzień moich kolejnych urodzin. Nie było tortu ze
świeczkami, bo to bomba kaloryczna, a zdmuchnięcie takiej liczby świeczek
mogłoby przerastać moje VO2Max. Nie było ekstra przejażdżki. Nie było nawet
nostalgicznego powrotu do przeszłości i rozważania, co mogłem zrobić inaczej. Nawet
selfie sobie nie zrobiłem w tym dniu. To przecież zupełnie normalny dzień,
który minie jak każdy inny, bezpowrotnie przenosząc minione chwile do archiwum
pamięci, by w zamian odkryć kolejne nieznane lądy życia.
Piątek, 26 kwietnia 2019 • Kategoria Małopolska • Komentarze: 0
Rozochocony powrotem formy, wybrałem się dzisiaj na
kolejną przejażdżkę w „realu”. Dzień był gorący, więc zatankowałem bidony pod
korek i ruszyłem przed siebie. Wybrałem kierunek zachodni, co oznaczało, że
kolejny raz będę walczył z przeciwnym wiatrem, który – to tradycja ostatnich
dni – raczej nie był łagodną bryzą. Jechałem dość mocno, ale starałem się nie
szaleć, bo nie wiedziałem, dokąd mnie poniesie, a istotą rowerowego wypadu jest
to, że trzeba zachować siły na powrót. W tym aspekcie kolejny raz zaprocentowały
treningi. Dzięki nim poznałem swoje możliwości i wiem, z jaką mocą powinienem
jechać, aby zwyczajnie nie „strzelić”. Ktoś może powiedzieć, że to bez sensu, bo
niszczy cały romantyzm i piękno kolarstwa. Zwłaszcza, że nie ma żadnego
uzasadnienia w moim przypadku – nie startuję w zawodach, nie ścigam się, itp.
Tak, to racja. To jest bez sensu, ale mnie to nie przeszkadza. Chyba na
przysłowiowe „stare lata” chcę poznać granice swoich możliwości. A poza tym
jestem niepoprawnym „gadżeciarzem” i lubię nowoczesne zabawki. Sorry.
Wisła w Łączanach.
Ja w Łączanach.
Środa, 24 kwietnia 2019 • Kategoria Małopolska • Komentarze: 0
Ech, podekscytowany jestem. Nie przypuszczałem, że regularne
treningi na trenażerze są w stanie zmienić tak wiele w stosunkowo krótkim
okresie czasu. A przecież byłem już prawie wypalony, zniechęcony i na skraju rzucenia
tego wszystkiego gdzieś. Tymczasem teraz mam radochę jak mały dzieciak.
Dzisiaj po raz kolejny wsiadłem na mój rower marzeń. Pewnie jeszcze
przez jakiś czas będę go tak nazywał. Nie bacząc na bardzo silny wiatr wybrałem
mocno pagórkowatą trasę. Spodziewałem się, że będzie ciężko, bo przecież wiatr
i wzniesienia. Okazało się jednak, że zupełnie mi to nie przeszkadzało. Z
każdym przejechanym kilometrem cieszyłem się coraz bardziej, a brak „banana” na
twarzy wynikał wyłącznie z faktu, że wraz z nadejściem cieplejszych dni,
przestrzeń zaroiła się od latającego robactwa. Czas mijał, przejechany dystans
rósł, a sił podejrzanie nie ubywało. Jechałem więc dalej i z planowanych
pięćdziesięciu zrobiło się ponad osiemdziesiąt kilometrów. Ale najważniejsze
jest to, że wróciła radość z jazdy.
Teraz najchętniej jeździłbym codziennie, ale nic za darmo. Muszę z
czegoś żyć i jakoś odpracować ten mój „rower marzeń”. Nic jednak nie stoi na
przeszkodzie, aby regularnie wskakiwać na trenażer i zaliczać kolejne treningi.