Różne oblicza
Dzisiejsza przejażdżka miała różne oblicza. Zaraz po przejechaniu Mostem Wandy na drugi brzeg Wisły, skręciłem w prawo i zapuściłem się w rejony sąsiadujące z kombinatem. Teren ten poprzecinany jest infrastrukturą przemysłową, różnymi składami, hałdami, rurociągami i sam już nie wiem, czym jeszcze. Zieleń koegzystuje z terenami, które wydają się być planem zdjęciowym do filmu o obcych, martwych planetach. Od czasu do czasu oddychałem powietrzem, przy którym „zapach siarki to perfuma”. A jednak pośród tego smutku mieszkają ludzie, chociaż słowo „mieszkają” jest chyba na wyrost. Egzystują wiążąc koniec z końcem w rozpadających się domach z zabłoconymi podwórzami, wychudzonymi psami na łańcuchach, obowiązkową szopą z dziurawym dachem. Widziałem młodych ludzi z dziećmi mieszkających w czymś, co stanowiło formę przejściową pomiędzy barakiem a chałupą i miało góra dwie izby. Miejsce zapomniane przez Boga. Nie zaglądnie tutaj ani europoseł, ani radny, ani biskup. Nie zatrzyma się wóz transmisyjny żadnej telewizji i nie wysiądzie z niego żaden dziennikarz. Przecież tutaj nic się dzieje, nie rozbił się żaden samolot, nikt co miesiąc nie składa kwiatów pod krzyżem, którego nikt nie broni…
Kilka kilometrów dalej jest już inny świat. Mimo, że huta wciąż jest w pobliżu, to powietrze tu czystsze, trawa bardziej zielona a kanadyjskie domki z dużymi ogródkami i nawoskowanymi samochodami na podjazdach świadczą, że Polska rośnie w siłę a ludziom, przynajmniej niektórym, żyje się dostatniej.
Przejechałem na drugą stronę ulicy Igołomskiej i zacząłem pokonywać kolejny „piękny” fragment trasy. Gruntowa droga wiodła obok zakładu Złomex, którego nazwa sama wskazuje, czym zakład ów się zajmuję. Litery „ex” na końcu zapewne mają dodawać powagi całemu przedsięwzięciu i sugerując obce pochodzenie dawać gwarancję solidności. W końcu dotarłem do asfaltu i przejechawszy przez opisywany niedawno tunel w Ruszczy, pozostawiłem industrialne krajobrazy za sobą.
Dalsza część trasy wiodła nadzwyczaj spokojnymi drogami poprzez Dojazdów, Sulechów, Wiktorowice, Pielgrzymowice, Więcławice Stare, Masłomiąca do Michałowic. Szlak był dosyć urozmaicony i podjeżdżając pod górę to z niej zjeżdżając, nie mogłem narzekać na nudę. Za Michałowicami czekał na mnie kolejny podjazd zakończony przy Lesie Michałowskim, w którym urządziłem sobie krótki postój. Cóż. Bywałem w lepszych miejscach, więc po chwili spędzonej wśród butelek po piwie, zgniecionych paczek po papierosach i innych śmieci, wsiadłem ponownie na rower i pojechałem dalej.
Trio wiosek Garliczka, Garlica Duchowna, Garlica Murowana doprowadziło mnie do Zielonek. Zaraz potem znalazłem się w granicach administracyjnych Krakowa, ale nie zamierzałem jeszcze wracać do domu. Pojechałem w stronę Rząski a potem w stronę Balic. Przez pola dojechałem do Olszanicy, kolejny raz zaliczyłem moją ulubioną ulicę Orlą, przejechałem przez Mirowską i kładką nad Wisłą na jej drugi brzeg. No a dalej było już standardowo, więc na tym pozwolę sobie opis mój zakończyć.
(Kraków to także takie krajobrazy…)
(…i takie)
(Nasi tu byli, ale jakoś mało śmieszny to widok)