Wieczorna nostalgia
Dzień za dniem, noc za nocą. Czas kontynuuje swoją wędrówkę, która
zaczęła się w chwili stworzenia. Zaledwie punktem na jego osi jest życie. Kiedy byłem mały, zdawało się, że czas stoi w miejscu. Wolno mijał
tydzień za tygodniem, rok szkolny był wiecznością i nawet wakacje zdawały się
trwać bardzo długo. W liceum czas jakby przyspieszył, ale wciąż naiwnie nie
mogłem doczekać się chwili, gdy stanę się dorosły i sam będę mógł decydować o
swoim życiu. Studia przyniosły kolejne przyspieszenie, ale przyszłość ciągle
wydawała się czymś odległym i nierzeczywistym. Wreszcie pierwsza praca, dzień
podobny do dnia, tydzień do tygodnia, miesiąc do miesiąca. Kartki zaczęły
szybko spadać z kalendarza, a korki sylwestrowego szampana strzelały stanowczo
zbyt często. Pierwsze narodziny potomka i pierwsze pożegnania tych, których
ziemski zegar zatrzymał się. Sukcesy i porażki, tłuste lata po chudych, radości,
smutki, uniesienia, przyjaźnie, zdrady, zagubienie, odrodzenie, miłość, szczęście… Płynie
czas…
Podobno postrzeganie czasu jest wprost proporcjonalne do
pierwiastka z wieku. Jeśli przyjmiemy, że dziesięciolatek postrzega czas
normalnie, to czterdziestolatkowi upływa już dwa razy szybciej.
Nostalgia dopadła mnie podczas dzisiejszej
przejażdżki. To pewnie skutek nadmiaru krótkich, ponurych, szarych dni. Jadąc
przez wieczorny Kraków zadawałem sobie to samo pytanie, które od stuleci
nurtuje filozofów: skąd jestem, dokąd zmierzam. Kolejny raz nie znalazłem odpowiedzi,
ale zapewne zadam go jeszcze niejeden raz.